Czy coś utargowaliśmy, czy wyszło jak zwykle?
Polska ratyfikowała porozumienia paryskie w dość charakterystyczny dla nas sposób. Rząd zadecydował 5 września, że stawiamy przy ratyfikacji twarde warunki: „będzie możliwa pod warunkiem zabezpieczenia interesów Polski w zakresie europejskiej polityki klimatycznej”, a konkretnie „zagwarantowanie bezpłatnych uprawnień dla krajowej energetyki”. No świetnie, można się tylko cieszyć, choć prasa natychmiast nazwała to „szantażem”. I co się dzieje dalej?
Rząd się spieszy, gdyż Unia Europejska chce „ratować honor”. Czuje się jako globalny lider wyprzedzona przez USA i Chiny, które już ratyfikowały porozumienia, a 7 listopada zbiera się COP22 w Marrakeszu, więc gdyby Bruksela jeszcze nie ratyfikowała… aż strach pomyśleć! 30 września zbierają się więc ministrowie środowiska. Nasz minister Szyszko wcześniej wystosowuje list, w którym nie ma jednak żadnych ostrych warunków oprócz ogólnikowego stwierdzenia, że podpiszemy „tylko na zasadach, które wezmą pod uwagę specyfikę gospodarki Polski”. W dniu posiedzenia pojawia się jeszcze jakiś artykuł w niemieckiej prasie, że „Polska chce zaszantażować Unię”, ale nie wydaje się, żeby zepsuła nastroje Brukseli. Porozumienie uzgodniono w trybie ekspresowym, a na konferencji po Radzie komisarz Canete powiedział, że to „historyczny dzień”, bo Unia pokazała swoje „globalne przywództwo”. Pytany o Polskę, powiedział, że „oczywiście uwzględniamy specyfikę krajów”.
Jednym słowem sielanka, a miała być ostra walka o polski węgiel i energetykę. Ani w oficjalnych konkluzjach Rady nie ma słowa o Polsce czy jakichkolwiek specjalnych warunkach dla kogokolwiek. Ani w nieoficjalnych, gdyż medialne przecieki mówiły, że „Polska starała się o zmianę podstawy prawnej podejmowania decyzji o klimacie na wymagającą jednomyślności, ale nie osiągnęła tego”.
Z naszej strony mamy deklarację ministra Szyszko "to jest sukces" i że mamy gwarancje zmniejszania emisji "na bazie swoich możliwości". Do tego oświadczenie Ministerstwa Środowiska, że „polskie interesy zostały zabezpieczone”. Żadnego konkretu (oficjalnie) więcej. Trochę o planach na przyszłość – minister Szyszko mówi, że „Polska będzie dążyła do włączenia do europejskiej polityki klimatycznej po 2020 r. uzgodnień z COP21, dotyczących uwzględnienia pochłaniania CO2 przez lasy i magazynowania go w glebie”, ale są to mało realistyczne plany. Odwracałyby one całą dotychczasową politykę Brukseli. Wiodącym państwom Unii nie chodzi o to, żeby było więcej lasów, tylko chcą budować rynki dla swoich nowoczesnych technologii. Komisarz ds. klimatu wie co mówi, gdy twierdzi, że Porozumienie Paryskie nie zmienia planów unijnych, gdyż te przewidują 40% obniżenia emisji w 2030 r. (wobec 1990 r.).
Sprawa zakończyła się 4 października ratyfikacją porozumienia przez Parlament Europejski prawie jednogłośnie (610 do 38)… i Europa nie okryła się hańbą, że jest w ariergardzie światowej walki o ratowanie klimatu. W Polsce wszystko odbyło się także ekspresem, jednego dnia - 6 października Sejm ratyfikował prawie jednogłośnie (402 głosów za, 36 przeciw), prezydent Duda podpisał… I już nazajutrz mogliśmy złożyć papiery u Sekretarza Generalnego ONZ w Nowym Jorku. Ufff! Zdążyliśmy, jesteśmy wśród liderów.
Ale na poważnie, porozumienie paryskie COP21 nie ma większego znaczenia dla Polski, gdyż nie ma w nim żadnych zobowiązujących prawnie limitów. Mogło jednak posłużyć jako atut do ugrania czegoś w Brukseli. Atuty trzeba rozgrywać, gdy są na ręku, a w tym przypadku widać, że przy słusznych zamiarach, coś jednak nie wyszło… Pozbywanie się kart za ustne obietnice (wzmianki o „gentleman’s agreement” z komisarzem Canete) jest nieskuteczne. Zostaje się wtedy z niczym. Nie pierwszy to już raz.
W polityce to co przedostaje się do opinii publicznej, to jedynie wierzchołek góry lodowej. Pytanie, jaka gra toczy się pod stołem. Mamy bowiem na agendzie w Unii sprawę kopalń i ich restrukturyzacji. Unia z przyjemnością pozwala na dotowanie ich zamykania. W maju zgodziła się, by Hiszpania dopłaciła ponad dwa miliardy Euro do zamknięcia 26 kopalń węgla. To skutek słynnej decyzji Rady Europy nr 2010/787/EU „o pomocy państwa w zamykaniu niekonkurencyjnych kopalń”, gdy ustalono, że dla podtrzymania gospodarki niskoemisyjnej, można dopłacać do kopalń, pod warunkiem, że zaprzestaną wydobycia do końca 2018 r.
Rozporządzenie to jest smutnym przykładem (pomimo wyrażanych przez rząd zastrzeżeń i protestów ze strony branży) akceptowania na forum Unii przepisów, które szkodzą naszej gospodarce. Na dodatek w 2010 r. rząd Polski z zadowoleniem przyjął tę decyzję, choć nie przystawała do polskich warunków, a została napisana pod potrzeby niemieckich kopalń. A i dzisiaj mało zdecydowanie walczymy o nasze gospodarcze interesy, nie wnioskując na przykład o przegląd tej decyzji i nie żądając poprawienia warunków, które wiążą ręce rządowi w sprawach górnictwa.
Miejmy nadzieję, że ratyfikowanie paryskiego porozumienia nie przejdzie do historii jako jeszcze jeden przykład nieudolności w negocjacjach. Że jednak rząd coś realnego ugrał, choć nic nie zostało zapisane i że „dżentelmeńskie umowy” jeszcze w polityce obowiązują.