Partner serwisu
17 listopada 2016

Chemiczna CETA

Kategoria: Zdaniem Szczęśniaka

30 października w Brukseli, po siedmiu latach negocjacji między Unią Europejską a Kanadą, podpisano porozumienie o wolnym handlu CETA – Comprehensive Economic and Trade Agreement.

Chemiczna CETA

Umowy takie potocznie nazywają się „o wolnym handlu”, ale co z wolnością gospodarczą może mieć wspólnego umowa licząca 1598 stron? Podstawą takich porozumień jest poszerzanie rynków, gdyż otwierając rynki w dziedzinach, gdzie jesteśmy słabi – oddajemy je zagranicznym producentom, zyskując w zamian tamtejsze rynki w branżach, gdzie jesteśmy konkurencyjni. Nowe rynki zbytu dają nowe miejsca pracy, niższe koszty, większe zyski. Rośnie efekt skali, a więc i konkurencyjność, która Europie jest potrzebna w starciu z szybko rosnącym gigantem – przemysłem chemicznym Chin, który już dzisiaj jest dwukrotnie większy od europejskiego i błyskawicznie zajmuje rynki, w ciągu 10 lat przejmując jedną czwartą światowej chemii. Na dodatek wykupując najciekawsze aktywa wysoko rozwiniętej technologicznie chemii. Tę pozycję lidera światowej chemii jeszcze niedawno zajmowała Europa, więc dzisiaj wyścig o rynki zbytu i surowce to „być albo nie być” przemysłu Starego Kontynentu. 

Podobnie więc jak TTIP, tak i CETA pogłębia globalizację, bez której dzisiejszy przemysł chemiczny nie mógłby istnieć. A co to konkretnie oznacza? Przede wszystkim obniżenie stawek celnych - wszystkie towary chemiczne, które dzisiaj mają stawki celne między 0% a 6,5%, zostają zniesione. Dzięki temu kanadyjski eksport chemiczny, wart 2 miliardy dolarów (ponad 8 procent krajowego eksportu) będzie w Europie tańszy średnio około 5 procent.

Proces ujednolicania rynków jest rozpoczęty. CETA wnosi także liberalizację barier opartych na badaniach naukowych, np. fitosanitarnych, które od 1995 r. blokują wymianę handlową w dwóch podstawowych dziedzinach – żywności modyfikowanej genetycznie i wołowiny z hormonami wzrostu.

Zasady, na których oparte są regulacje, to najważniejsza różnica między Europą i Kanadą. W Unii to oparty na zasadzie ostrożności REACH, wymagający testowania i rejestracji substancji przed wprowadzeniem do obrotu, gdy w Kanadzie dominuje zasada odpowiedzialności za szkody poczynione przez produkt. CETA pozostaje wobec nich obojętna, choć takie podejście budzi obawy, że deklarowana „współpraca regulatorów” i „obniżanie barier regulacyjnych”, przyjęte jako zasady porozumienia, mogą doprowadzić do liberalizacji systemu REACH.

Zasady zasadami, a chodzi tu o naprawdę poważne interesy. Dla Europy kluczowy jest dostęp do surowców – Kanada oferuje niezmierzony potencjał zasobów ropy i gazu, do których bezpośredni dostęp zdobędą firmy europejskie, a jej pierwiastki ziem rzadkich to skarb (prawie połowa światowych zasobów, praktycznie jedyny konkurent dla Chin), który czeka na swoje odkrycie. Dla europejskiego zaawansowanego przemysłu chemicznego, któremu potrzebne są surowce, Kanada jest idealnym partnerem, dając surowce dla bezkonkurencyjnych technologicznie przedsiębiorstw europejskich. Utworzono nawet związek przedsiębiorstw motoryzacyjnych i chemicznych „Raw Materials Alliance”, który ma zabezpieczyć im dostęp do surowców. Nic dziwnego więc, że mimo protestów, przemysł niemiecki parł jak burza do porozumienia. Niemcy są praktycznie całkowicie zależni od importu surowców.

Oczywiście najwięcej zyskają giganci, dlatego niemiecki Verband der Chemischen Industrie (VCI), silny głos 1,650 niemieckich przedsiębiorstw chemicznych, wzywał Bundestag, by zdecydowanie poparł ratyfikację. Argumenty były nie do odparcia: „Niemcy to naród żyjący z eksportu, zależny od porozumień handlowych, a CETA zapewni klarowne przewagi konkurencyjne dla niemieckich koncernów chemicznych - łatwiejszy dostęp do rynku, pełna likwidację ceł importowych, dostęp do kanadyjskich przetargów publicznych i nowoczesną ochronę inwestycji”. Związek odwoływał się do wcześniejszego porozumienia z Koreą Południową, które w ciągu 5 lat przyniosło wzrost eksportu o 50%. Niemcy z pewnością najbardziej będą korzystali z tego porozumienia, gdyż ich przemysł (obroty w 2015 r. to 800 miliardów złotych (189 mld euro) – połowa polskiego PKB), zatrudniający prawie pół miliona pracowników (446 tys.) szuka nowych rynków.

Kanadyjska chemia – wartość $53 miliardów, 87 tysięcy zatrudnionych - to zaledwie jedna czwarta przemysłu niemieckiego. To bardzo umiędzynarodowiony przemysł - eksportuje 72% produkcji. Chemiczny deficyt handlowy jest potężny – prawie 16 miliardów dolarów. Dominują przedsiębiorstwa amerykańskie, kraje europejskie są słabo reprezentowane, więc otwarcie tego rynku może zwiększyć ich udział. Kanada i Europa nie miały dużych obrotów chemicznych – cały wolumen obrotów wynosił 2,5 miliarda dolarów, a Unia ma miliard nadwyżki handlowej.

Kanadyjczycy chcieli się uwolnić z handlowego uzależnienia od swojego wielkiego sąsiada z południa, a dla Unii to pierwszy krok na amerykańskim kontynencie, z krajem o dużo bliższych Europie standardach niż USA. Tak w Kanadzie jak i w Europie liczą na nowe miejsca pracy – w Kanadzie nawet na 80 tysięcy.

Nic więc dziwnego że związek chemiczny „Chemistry Industry Association of Canada” gorąco popierał umowę CETA. Uważa ją za „złoty standard” porozumień handlowych i ma większe znaczenie niż NAFTA, gdyż dla Kanady otwarcie największego rynku świata, z 500 milionami konsumentów to ogromna szansa na rozwój.

A u nas? Umowę ratyfikowano szybko i bezboleśnie, ponadpartyjną większością. Kraj był w tym czasie zajęty telewizyjnymi relacjami z marszów czarnych parasolek, a Sejm w „gorącej”, czasami przetykanej zawołaniem „zdrada!” dyskusji, skupiał się na rolnictwie. Rząd uważał umowę za tak „niezwykle ważną”, „stwarzającą olbrzymie szanse”, że … nie zajął wobec niej stanowiska! Tak naprawdę nie wiemy nawet, co ratyfikowaliśmy.

Gdyby ktoś chciał przeczytać całość umowy… CETA - Comprehensive Economic and Trade Agreement

ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ