Zdaniem Szczęśniaka: Jak morska energetyka dotarła do Polski
Europa stoi przed trudnym zadaniem sprzedania towaru bardzo drogiego i nie najlepszej jakości. Ale energia z morza to jednak europejska specjalność. Dlatego trzeba znaleźć dla niej rynki zbytu. Najłatwiej u siebie.
W pierwszej części analizy pisałem o sprawach podstawowych, dzisiaj odpowiedzmy sobie na pytanie: skąd do nas, kraju węgla i górników (tak kiedyś pokazywały Polskę nawet szkolne chińskie podręczniki), przywędrowała energia z morza?
Jak to skąd? Wszystko, co dobre, przychodzi do nas z Brukseli, no... czasami z Ameryki. Więc co takiego się stało, że rzuciliśmy się w morze w poszukiwaniu prądu? Ta energia jest bardzo droga, zbyt kosztowna, by wejść do bilansu energetycznego bez poważnego wsparcia. Dekadę temu, gdy Polenergia czy PGE podejmowały próby okiełznania tego nowego źródła energii, państwo nie było chętne, żeby dopłacać tak poważne kwoty.
Ale od tego czasu wiele się zmieniło. Tamte lata były okresem rozwoju i dojrzewania tej technologii, który miał miejsce przede wszystkim na Morzu Północnym. Dlatego odpowiedź na pytanie, skąd przywiało farmy wiatraków na Bałtyk, jest prosta: dzisiaj Bruksela na gwałt potrzebuje rynków zbytu dla europejskich producentów.
Potencjał technologiczny jest ogromny, trzy wielkie firmy, produkujące w Europie, zajmują wszystkie miejsca na pudle w globalnej konkurencji offshore. Światowym liderem turbin morskich jest hiszpańska Gamesa, wykupiona przez Siemensa, drugi to amerykański General Electric (produkujący we Francji). Duński Vestas, kiedyś lider, spadł na trzecie miejsce, chociaż ma w ofercie najbardziej zaawansowaną 15-megawatową turbinę morską.
Europa była pionierem offshore, a jeszcze dekadę temu była ekskluzywnym ich budowniczym. Dzięki temu dzisiaj na wodach kontynentu mamy 6340 turbin przyłączonych do systemu, o mocy 34 tys. megawatów (ciut więcej niż cała polska energetyka węglowa). Wszystkie zlokalizowane na zachodzie Europy, głównie na Morzu Północnym. Najwięcej w wodach Wielkiej Brytanii (14,8 tys. MW) Niemiec (8,5 tys. MW), Niderlandów (4,7) i Danii (2,7).
Ale coś zabuksowało, no i mamy problem, nie buduje się nowych. Udział Europy w globalnych mocach offshore zaczął szybko spadać, lobbyści ruszyli więc do boju i Bruksela w 2020 roku przyjęła strategię rozwoju energii z morza.
Nad tematem offshore Unia pracuje w dwóch zespołach - zachodnim (Morze Północne) i bałtyckim. Ten pierwszy to grupa inicjatywna rozwoju energii morskiej, skupia państwa i koncerny o najbardziej zaawansowanych technologiach - Danię, Niemcy, Wielką Brytanię, Holandię i inne. W 2011 r. powstała organizacja WindEurope, która w 2020 roku osiągnęła sukces, czyniąc z technologii energetyki morskiej oficjalną strategię unijną.
Gdy Ursula von der Leyen spotkała się z tą grupą państw w kwietniu 2023 r., przyjęto deklarację przemysłową, pod którą podpisało się sto przedsiębiorstw, z całego spektrum przemysłu offshore i wodoru. Jeśli spojrzeć bowiem na mapę lokalizacji dwóch tysięcy firm, zaangażowanych w branży, najgęściej jest właśnie w Danii, Niemczech, Wielkiej Brytanii i Holandii. W Polsce i dalej na wschód - całkowita pustka. Nic dziwnego, kraje północno-zachodniej Europy mają dziesiątki lat doświadczeń. Europa ma też największego globalnie operatora energii z morza - to duński Ørsted, mający prawie 9 tysięcy megawatów mocy i przygotowujący kolejne dziesięć tysięcy.
Potencjał ogromny, jednak dla rozwoju potrzebny jest rynek. Z morskimi wiatrakami trudno jest dotrzeć na inne kontynenty, duże są przeszkody logistyczne, poza tym chętni do rozwoju (Chiny i USA) nie kwapią się oddawać takiego przemysłu, wręcz przeciwnie, preferują swoich producentów, tak samo w Chinach (czterech wielkich producentów turbin: Ming Yang, Xinjiang Goldwind, Dongfang, Shanghai Electric), jak i w Ameryce (GE Vernova). Więc takim polem rozwoju może być Bałtyk - słabo zagospodarowany, tylko przy niemiecki i duńskim wybrzeżu stoi zaledwie 2,8 tys. MW mocy.
Z grupą bałtycką to zupełnie inna historia. W kwietniu 2024 r. doświadczeni gracze z Danii i Niemiec spotkali się w Wilnie z Ursulą von der Leyen, zachęcając Polskę i kraje bałtyckie do zwiększenia inwestycji. Podpisano kolejną deklarację o "jak najszybszej dekarbonizacji energetyki", o "niewykorzystanych zasobach energetyki morskiej MEW". Żadnych przedsiębiorstw, nic o technologiach, za to w podpisanej Deklaracji Wileńskiej jako uzasadnienie na pierwszym miejscu widnieje... zagrożenie ze strony Rosji. To jest ten powód, dla którego kraje naszego regionu powinny budować energetykę morską. Bo przecież ekonomicznych nie ma. Więc kolejny raz się do tego zobowiązały, choć już wcześniej w deklaracji z 2022 r. też padły przyrzeczenia. Żeby dobitniej przekonać państwa naszego regionu, w Wilnie było obecne i NATO, które zachęcało do powierzenia Sojuszowi bezpieczeństwa infrastruktury i danych. Trzeba zachować czujność i uwzględniać sojusznicze kryteria, gdzie jest określone, kto może w ogóle partycypować w tym biznesie.
Jak widać, podział pracy jest jasny. Z jednej strony technologie, przemysł, z drugiej rosyjskie zagrożenie i klimatyczne cele.
Ale na horyzoncie, oprócz rosyjskiego, pojawia się także inne zagrożenie. O nim za tydzień...
Komentarze