prof. Wacław Gudowski [NCBJ]: SMR-owe okno konieczności
Rzeczywiście bezpieczniej? Potencjalne skutki awarii elektrowni jądrowych to jeden z głównych argumentów przeciwników tej technologii.
Nie ma się co oszukiwać – nie ma czegoś takiego jak bezpieczeństwo absolutne. Każdy system techniczny jest narażony na awarię czy wypadek, natomiast tu prawdopodobieństwo jest bardzo małe. SMR są przygotowane na to, by zarządzać awarią, jeśli takowa by się wydarzyła. Istotna jest tu zasada, żeby nie było konieczności prowadzenia ewakuacji „za płotem” reaktora. Są one zatem wyposażone w systemy z pasywnym chłodzeniem kluczowych elementów reaktora. W reaktorze BWR mamy także ciśnienie pochodzące z gotującej się wody, co pozwoliło na wyeliminowanie wielu pomp i tym samym ograniczenie ryzyka.
Czyli technologia istnieje. Zatem kiedy pojawi się na rynku? Kiedy zostanie zastosowana?
Mogę przyjąć zakład, że przed rokiem 2030 będziemy mieli pierwszy SMR w Polsce, zapewne model BWRX-300. Myślę, że to typ najlepiej pasujący do potrzeb naszej energetyki, bazującej na blokach 200-400, z których wiele w najbliższych latach zostanie wyłączonych.
2030 r. to ambitny plan. Wcześniej w Polsce kilkukrotnie ogłaszano budowę elektrowni jądrowych i nic z tych programów nie wyszło.
Przez 35 lat uczyłem studentów, że błędem „dużej” energetyki jądrowej było oddanie władzy księgowym, czyli zgoda na realizację założenia: „Wyciągnijcie jak najwięcej z jednego reaktora. 1000 MW to za mało! Zróbcie 1200!”. Tymczasem każde zwiększenie mocy powoduje zwielokrotnienie problemów bezpieczeństwa i podniesienie ryzyka. Niektórzy specjaliści uznali, że ten trend ku jednostkom jak największym nie jest właściwy. Małe też jest piękne. Powstał więc BWRX – ze zmniejszenia dużego reaktora, z zastosowaniem wszystkich jego rozwiązań technologicznych. To trochę tak, jakby z vana zrobić samochód osobowy. Te małe reaktory są realne do wprowadzenia w Polsce. Uważam, że tym razem nie skończy się tak jak zawsze
Na rynku jest kilka rodzajów SMR-ów. Które są najlepsze?
Na takie pytanie zawsze odpowiadam niezmiennie: te, które najbardziej odpowiadają wymaganiom klienta. Nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania, każde ma swoje plusy i minusy. Jak wspomniany samochód. Ten jest najlepszy, który odpowiada mojemu budżetowi, moim potrzebom. Jeżeli dziennie robię 30-40 km to np. w Szwecji najlepsza jest hybryda. Pod warunkiem jednak ładowania jej w domu. Jeśli mamy do przewiezienia cztery osoby – bierzemy fiata, opla, lexusa… Jeśli 40 osób – decydujemy się na autobus, a jak kilkaset – na pociąg. Podobnie jest z energetyką jądrową. Do każdego zastosowania należy dopasować reaktor.
Nasuwają się mi tu dwa pytania. Po pierwsze: czy nas będzie na to stać? A po drugie: na przykładzie Francji widzimy, że kadra do projektów jądrowych nie jest nieograniczona. Czy znajdziemy specjalistów, którzy będą umieli obsługiwać nowe reaktory?
Odpowiedź na pytanie 1: czy nas na to stać? Myślę, że zamiast przewidywać przyszłość i patrzyć w kryształową kulę, zerknijmy najpierw wstecz. Przez 40 lat byłem profesorem w Szwecji, znam więc bardzo dobrze tamtejsze „energetyczne” realia. Decyzja o budowie pierwszego reaktora zapadła w Sztokholmie w roku 1965, jednostka powstała w 1971 r. Później, przez kolejne lata, wybudowano 12 następnych reaktorów, w tym dwa mniejsze. Spłaciły się po zaledwie 15 latach. Przyjmijmy, że teraz inwestycja taka jest droższa, ale równocześnie pamiętajmy, że stawiamy reaktory na 60 – 90 lat. Spłacą się za 20, 30 lat…? To nie problem. Wciąż będą miały przed sobą kilkadziesiąt lat funkcjonowania. Zresztą w wielu krajach przedłuża się dziś żywotność reaktorów jądrowych zaprojektowanych na 30-60 lat i nie ma z tym większych trudności. We wspomnianej Szwecji wymieniano np. wszystko poza zbiornikiem reaktora O1 w Oskarshamn, całość prac zajęła pół roku. Powtarzam więc: popatrzmy, jak było i jest w innych krajach, które mają już doświadczenie w energetyce jądrowej. Nie czytajmy, jaki będzie levelized cost of electricity, nie oczekujmy pewnych odpowiedzi dla niepewnej przyszłości, a raczej popatrzmy na pewną przeszłość i z niej wyciągajmy wnioski.
A co z kadrami?
Muszę z dumą, ale i żalem powiedzieć, że przez 15 lat na Królewskiej Politechnice w Sztokholmie wychowałem więcej polskich specjalistów z energetyki jądrowej niż wszystkie rodzime uczelnie. Po prostu tam przyjeżdżali ci, którzy mieli szansę pracy w Europie. Dziś musimy działać wcześniej. Czas na wykształcenie i pozyskanie kadr mamy do roku 2029-30, gdy powinien działać pierwszy reaktor.
Niedawno, 31 stycznia 2023 r., podpisano w Ministerstwie Edukacji i Nauki list intencyjny właśnie w sprawie kształcenia specjalistów dla energetyki jądrowej w Polsce.
Na tym spotkaniu rektorzy sześciu uczelni i minister edukacji rzeczywiście ogłosili pomysł organizacji studiów inżynierskich i magisterskich na potrzeby energetyki jądrowej: dużej i małej. To krok w dobrym kierunku. Tu – jak pani wspomniała – warto zaznaczyć, że wcześniejsze próby budowania energetyki jądrowej w Polsce nie powiodły się. Już chyba po raz trzeci zaczynamy rozwijać tę technologię w naszym kraju i widać już „zmęczenie materiału”. Miał być Żarnowiec, wykształcono specjalistów, którzy potem zostali bez pracy. 12-13 lat temu ponownie głośno było o stawianiu elektrowni jądrowej, znów wiele osób decydowało się na studia w tym kierunku... Powtórzę, że dziś tak nie będzie, gdyż teraz nie pojawiło się „okno możliwości”, a „okno konieczności”.
Dodam tylko, że wspomniane spotkanie odbyło się z inicjatywy ORLEN Synthos Green Energy, czyli spółki, która powstała, by reaktory wyprodukować i wdrożyć – początkowo w ORLENIE, a następnie w innych spółkach z sektorów energochłonnych.
Doprecyzuję, że moja przynależność to Narodowe Centrum Badań Jądrowych, ale doradzam również spółce OSGE.
Komentarze