Partner serwisu
01 lutego 2016

Zdaniem Szczęśniaka: Powrót norweskiego gazu

Kategoria: Zdaniem Szczęśniaka

Nowe władze PGNiG zapowiadają powrót do projektu rurociągu, łączącego Polskę ze złożami norweskiego gazu. Nie jest to pierwsza próba, dwie były już wcześniej podejmowane. Warto więc, zanim oceni się dzisiejsze pomysły PGNiG, przypomnieć poprzednie podejścia do tego radykalnego scenariusza dywersyfikacji dostaw gazu.

Zdaniem Szczęśniaka: Powrót norweskiego gazu

Pierwsza miała miejsce za rządów Akcji Wyborczej Solidarność, gdy rząd zdecydowanie postawił na dywersyfikację dostaw. 22 lutego 2000 r. przyjął „Założenia polityki energetycznej Państwa do 2020 r.”, gdzie priorytetem była dywersyfikacja i dostęp do nie-rosyjskich źródeł zaopatrzenia, a 24 października minister gospodarki wydał rozporządzenie, które zobowiązywało do zmniejszania dostaw z Rosji. Przez wiele miesięcy prowadzono negocjacje z norweskimi producentami i 3 września 2001 roku uroczyście został podpisany kontrakt na dostawy gazu do Polski między PGNiG a norweskim Statoilem. Oprawa podpisania kontraktu była na najwyższym poziomie - w uroczystości brali udział premierzy, nagłośniono ten fakt jako przełomowe wydarzenie, dodano blasku i chwały w relacjach medialnych. Nic więc dziwnego, że w badaniach opinii publicznej wszyscy byli „za” - 83% badanych uważało, że dywersyfikacja jest dobra, 69% że kontrakt norweski za pożyteczny, gdyż zwiększy nasze bezpieczeństwo, a 76% że zwiększy konkurencyjność. Prawie połowa (47%) stwierdzała, że norweski gaz może być nawet droższy od rosyjskiego.

Jednak umowa nie została zrealizowana - Polska miała zakontraktowane zbyt duże ilości gazu z Rosji, gdyż prognozy, na podstawie których zawarto kontrakt jamalski z 1996 r. były mocno przeszacowane i groziły nam wysokie kary za nieodebrany gaz. Już w czasie negocjacji zarząd PGNiG wiedział, że kontraktowi  norweskiemu musi towarzyszyć zmniejszenie dostaw od Gazpromu, a to wymagało zgody drugiej strony. Kontrakt był więc fikcją, gdyż jego wejście w życie było uzależnione od Rosjan, przeciwko którym został zawarty. Gdy w polskim rządzie dowiedziano się o tym, wiceminister skarbu Barbara Litak-Zarębska oskarżyła PGNiG o „działanie w złej wierze”.

Wybudowanie rurociągu łączącego Morze Północne z Polską było warunkiem realizacji kontraktu i wtedy po raz pierwszy pojawiła się idea Baltic Pipe. Po raz drugi projekt odżył w latach 2005-2007, gdy zaplanowano dość skomplikowaną, składającą się z trzech elementów, logistykę  – importu gazu z Karsto do Szwecji i Danii, później przez duński system rurociągów, a stamtąd do Polski. Projekt by długo omawiany, jednak zainteresowanie po drugiej stronie cieśnin duńskich nie było na tyle duże, żeby go dopiąć. Kolejne podejście nie wypaliło.

Dzisiaj ta idea powraca, choć świat dość radykalnie się zmienił - głównym naszym wyzwaniem (a dla PGNiG realnym zagrożeniem) jest liberalizacja i włączenie naszego rynku do europejskich struktur rynkowych. Wystarczy zwiększyć moce interkonektorów gazowych, łączących nas z Niemcami, by i gazoport i rurociąg do Norwegii okazały się poważnym balastem. W warunkach tworzonego w Europie wspólnego rynku gazu, gdy importowany gaz na unijnej granicy staje się dostępny dla wszystkich graczy, budowa takiej infrastruktury jest całkowicie zbędna. Wystarczy pamiętać, że przez Polskę rurociągiem jamalskim płynie 30 miliardów m3 gazu rocznie.

Gazu w Europie jest i będzie pod dostatkiem, konkurencja dostawców o tego najbogatszego (najwięcej płacącego) odbiorcę jest coraz większa, a popyt maleje. Więc rurociąg do Norwegii pasuje do dzisiejszych warunków jak pięć do oka – może być jedynie kolejnym kamieniem u szyi naszego gazowego blue-chipa, zmniejszającym jego konkurencyjność wobec europejskich (przede wszystkim niemieckich) koncernów energetycznych, które mniej zajmują się polityką, a bardziej dbają o swoje dochody.

Na zerowe szanse tego pomysłu wskazuje również reakcja dwóch partnerów niezbędnych do jego przeprowadzenia. Zarówno Statoil jak i Gassco - operator gazociągów przesyłowych w Norwegii, nie są zainteresowani budową. Samodzielne budowanie jest nie do pomyślenia w dzisiejszych czasach współpracy i dzielenia ryzyka w sektorze gazowym.

Sytuacja przypomina trochę stare powiedzenie o generałach szykujących się do wojny, która już minęła. Tylko po co nam wojna?

ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ