Zdaniem Andrzej Szczęśniaka: Rosyjsko-niemiecka gazowa autostrada otwarta
No i stało się, ostatnia linia obrony padła! Dania udzieliła zgody na położenie dwóch nitek rurociągu Nord Stream 2 przez swoje wody terytorialne. Kopenhaga z decyzją kokosiła się niezwykle długo, nie odpowiadając na wnioski i żądając nowych tras przesyłu. Z trzech złożonych propozycji wybrano w końcu tę wiodącą na południe od Bornholmu.
Inne państwa z decyzjami poradziły sobie szybciutko, kładzenie rur ruszyło i ułożono już na dnie Bałtyku prawie 90% długości rurociągu, właśnie oprócz odcinka duńskiego: 147 kilometrów z całości liczącej ponad 1200 km.
Z czego wynikała gra na czas Kopenhagi? Przede wszystkim z geopolityki, zwyczajowo niedobrych relacji Kopenhagi z Moskwą, obecnie bardzo mocno podgrzewanych zza oceanu, a także z polityki wewnętrznej, w której stosunki z Rosją stały się gorącym tematem podziałów politycznych. Jednak opór ten musiał się zakończyć, gdyż wymogi prawa międzynarodowego stawiają sprawy jasno: nie można odmówić prawa przejścia rurociągu, jeśli spełnione są warunki ekologiczne. I nie pomoże tutaj nawet zmiana prawa krajowego, a Dania uchwaliła, że może odmówić prawa przejścia także z powodów politycznych (hasło „bezpieczeństwo” oczywiście). Zniecierpliwiony Gazprom zaczął niedawno już wprost mówić o karach, i to rzędu 700 milionów dolarów, za spowodowane przez Kopenhagę opóźnienia.
Siła prawa międzynarodowego więc zwyciężyła, bo jedynym argumentem, do którego publicznie się można było przyznać – to były sprawy ekologii. Szczególnie że decyzja negatywna po zgodach Szwecji czy Finlandii (krajach o podobnie wysokich standardach ekologicznych) wyglądałaby dość niewiarygodnie. Szczególnie po przyznaniu w ekspresowym tempie naszemu Gaz-Systemowi zgody w formule „dwa w jednym” - „pozwolenia na budowę zintegrowanego z decyzją środowiskową”.
Decyzja była więc oczywista, trudno było tylko przewidzieć, jak długo Kopenhaga zdoła wytrzymać. I w ostatniej chwili, gdy można było uniknąć roszczeń finansowych - droga nowej nitki autostrady gazowej bezpośrednio z Rosji do Niemiec została oczyszczona z przeszkód. Pozostaje jedynie dociągnąć brakujące odcinki dwóch rur i… Ukraina będzie musiała żyć w innym już świecie. System przesyłowy gazu, odziedziczony po historycznym kontrakcie ZSRR i Niemiec, zwanym „gaz za rury” nie będzie już „wąskim gazowym gardłem” między Rosją a Europą. Ukraiński sektor gazowy jest poza tym europeizowany od wielu już lat. Dzisiaj jest o krok od przeistoczenia się w system podobny do polskiego. Więc zagrożenie powtórki z kryzysu 2009 roku gwałtownie się zmniejszyło.
Ukraina traci więc swoją pozycję przetargową, znaczącą część dochodów z tranzytu… jednak obok niej głównym przegranym w tej grze jest Polska. Duńczycy rozegrali ją całkiem nieźle, zyskując dużo za bohaterskie powstrzymywanie Nord Stream 2… także od Polski. Uzyskali 80 procent spornych obszarów morskich, które im oddaliśmy, trąbiąc jednocześnie o wielkim sukcesie polskiej dyplomacji. Zyskali i to, że rurociąg gazowy z Polski do Danii wybudujemy za nasze pieniądze. A za gaz, który ma być przesyłany przez półwysep z Morza Północnego do Polski, PGNiG obiecało już płacić przez 15 lat.
Tyle wiemy, a co utargowano po cichu, to może kiedyś się dowiemy. Tak jak dzisiaj wiemy, że przy pierwszej nitce Nord Stream Finlandia uzyskała odroczenie ceł na eksport rosyjskiego drewna dla fińskiego przemysłu drzewnego. Co jeszcze Duńczycy utargowali, choćby w sprawach energetyki wiatrowej, ich specjalizacji - koncern Vestas jest przecież największym światowym producentem turbin. I w tym interesie, gdzie to państwo decyduje, ile będzie dopłacać do takiej energii, ustalenia „turbiny za rury” nie wydają się czymś egzotycznym. Żadne rozsądne państwo nie oddaje swoich atutów tak ot… za darmo.
Komentarze