Nord Stream 2 a Ukraina
Nord Stream 2 został politycznie zaakceptowany, na nim zbudowano klimatyczny sojusz mocarstw, więc Ukraina i Polska zamiast rosyjskiego gazu będą miały dużo inwestorów w zieloną energię, szczególnie z Niemiec. Przypatrzmy się, jak na tym wyszła Ukraina.
Oczywistym bowiem jest, że totalnym zwycięzcą w tej grze są Niemcy. Rzeczywiście wywalczyli dominującą pozycję na europejskim rynku gazu, mogą więc śmiało zmieniać nazwę swoich dwóch obszarów rynkowych (NCC i GPL) na The Hub Europe (THE). I stanie się to już tą jesienią. I będzie to wielki gazowy hub – serce rynku Europy.
Jeśli ustanowione jest centrum systemu, trzeba także uporządkować peryferie. O zasadach tego procesu długo negocjowali niemieccy dyplomaci, od początku urzędowania nowego prezydenta USA, często goszczący w Waszyngtonie. Tam wyważano i ucierano interesy, a ostateczny tekst porozumienia osiągnięto dopiero tydzień po spotkaniu na szczycie, co świadczy o ostrych negocjacjach.
W efekcie Waszyngtonowi nie udało się zmusić Berlina do zapisów o automatycznym blokowaniu Nord Stream 2, gdyby Rosja nie chciała przesyłać gazu przez Ukrainę. Ale podpisano deklaracje, że to samo zostanie osiągnięte drogą dyplomacji i to Berlin ma dopilnować, by przez Ukrainę dalej płynął gaz. Nie ma wątpliwości, że użyje do tego wszelkich środków - dyplomatycznych, politycznych, a także gospodarczych.
Niemcy są w takich działaniach skuteczni, przypomnijmy bardzo niekorzystny dla Rosji kontrakt z końca 2019 roku na przesył przez Ukrainę gazu. 5-letnie zobowiązanie ma formę „ship or pay” (przesyłaj albo płać), czyli niezależnie czy Gazprom będzie słał gaz czy nie - ukraiński operator otrzyma wysokie (3-krotnie wyższe niż w Polsce) wynagrodzenie za swoje usługi. Zawarto go, a tak naprawdę zmuszono do niego Rosję, 19 grudnia 2019 r. Europa musiała użyć argumentów z gatunku „nie do odrzucenia”, gdyż po zakończeniu negocjacji prowadzący je rosyjski wicepremier, Dymitrij Kozak, jęknął: „Do wyboru były dwa wyjścia: złe i bardzo złe”. Tak jak kiedyś i tym razem, w imieniu całej Unii, kanclerz Merkel zapewniła, że: „EU ma wystarczającą ilość instrumentów, których można użyć”.
Ukraina od 2014 r. jest obiektem intensywnych zabiegów, przekształcających jej sektor energetyczny według zachodnich wzorców dla rynków peryferyjnych. Politycy w Kijowie spełniali wszelkie żądania Europy i USA. Kupowali dużo droższy gaz na zachodzie, wprowadzili europejskie ceny na gaz i energię w kraju, gdzie siła nabywcza ludności jest ułamkiem tej w bogatych państwach. Wpuścili zachodnie firmy, pozwalając im opanowywać kolejne segmenty rynku. Importowali amerykański węgiel, mimo że był dużo droższy od rosyjskiego. Pozwalali na ekspansję odnawialnych źródeł, destabilizujących system energetyczny. A do tego niezwykle kosztownych dla podatnika, ale za to dających nieźle zarobić zachodnim funduszom, inwestującym na Ukrainie. I z tego też powodu, że kraj musi płacić potężne pieniądze za wszystkie te reformy, utrzymanie dochodów z tranzytu rosyjskiego gazu było tak istotne dla Kijowa.
Więc gdy Amerykanie z Niemcami się dogadali, Ukraińcy poczuli się zrobieni na szaro. Siergiej Makogon, szef ukraińskiego operatora GTS (tamtejszego Gaz-Systemu), publicznie dał wyraz swojej goryczy: „Czujemy się zdradzeni przez Europę… przecież Ukraina spełniła wszystkie życzenia Europy co do reformy rynku gazu oraz modernizacji systemu przesyłowego. W Europie nasze starania nie zostały docenione i czujemy się zdradzeni. Znika cały sens ukraińskich reform. Po co były wszystkie nasze wysiłki?” A były prezydent Ukrainy, Petro Poroszenko, określa ten historyczny układ jako „łapówkę dla Niemiec od Rosji w zamian za lojalność”.
I Kijów nie poprzestaje jedynie na słowach, posuwa się do szantażu wobec zachodnich partnerów. Dlatego tak precyzyjne i potężne zabezpieczenia dla Ukrainy zostały zapisane w porozumieniach między Waszyngtonem a Berlinem. Kijów ma zachować swoje dochody z tranzytu gazu wg dzisiejszego kontraktu (zobowiązującego Rosję do opłacania przesyłu 40 miliardów m3 gazu rocznie) aż do końca jego obowiązywania (2024 rok), a potem ma on zostać przedłużony na kolejne 10 lat. I Amerykanie są w tej sprawie śmiertelnie poważni, o czym świadczy osoba specjalnego przedstawiciela do monitorowania działań Niemców. To Amos Hochstein, osoba warta osobnej analizy na łamach KierunekChemia.pl.
Oczywiście nic za darmo. Kijów będzie ostro naciskany, gdyż nie chce podporządkować się zachodowi choćby w zarządzaniu Naftogazem – największą ukraińską firmą, gdzie zachód już dawno wstawił swoich ludzi, tak w radzie nadzorczej, jak i w zarządzie. Gdy rząd Ukrainy usunął wspieranego przez Waszyngton szefa Naftogazu – Koboliowa, za oceanem rozległy się głosy protestu. Nawet sekretarz Blinken w czasie wizyty, łagodzącej napięcia po katastrofalnej dla Kijowa decyzji, wyraził głośno niezadowolenie USA z powodu zmiany szefa ukraińskiej firmy. Po jego wizycie puszczono przeciek do mediów, informujący, że Ukrainie nakazano nie protestować głośno.
Jak widać, swoimi głośnymi protestami Ukraińcy wywalczyli także swoją „łapówkę za lojalność”. Zupełnie inaczej jest z Polską, o czym TUTAJ.
Komentarze