REACH narzuca reguły gry
Jak pisałem wcześniej [REACH, czyli 8 lat biurokracji] REACH w Polsce jest odbierany jako niepotrzebna biurokracja, „wyzwanie” dla przedsiębiorców, trudzącymi się z urzędniczymi przeszkodami. Jednak to tylko niewielki fragment problemu, a krytycy zza drzew nie widzą lasu.
Przyświeca im wizja rynku jako czegoś powstałego naturalnie i będącego najwyższą wartością dla przedsiębiorstwa. A panosząca się biurokracja tę świętość niszczy.
Nic bardziej błędnego. Rynek to nie jest wartość sama w sobie, to mechanizm. Rynki tworzy się poprzez regulacje i pozwala lub zmusza do działania tam, gdzie się chce. A podstawowym celem jest tworzenie dobrobytu, a nie wielbienie śrubek w maszynie. Kto bowiem ma dobre argumenty (a życie i zdrowie ludzi, czyste środowisko z pewnością takimi są), ustanawia zasady tej konkurencji. Wyznacza tor, po którym będą wszyscy biegli. Dobry start to połowa zwycięstwa, a i w czasie biegu można przytrzymać konkurenta za podkoszulek (na przykład wysokimi cenami energii). Problem tylko w tym, by inni musieli się do tych reguł dostosować, a wtedy – sukces pewny.
Takim właśnie przedsięwzięciem jest REACH - buduje reguły (w biznesowym angielskim to „level playing field”) dla potężnego europejskiego rynku. To ponad 500 milionów ludności, użytkowników wyrobów przemysłu chemicznego od poczęcia do śmierci. To najbogatszy obszar świata, zamożny, potrzebujący wyrafinowanych i bezpiecznych produktów. Jak się ma taki atut, można narzucać reguły gry.
Europa ma także przewagę nad konkurencją w postaci wysoko wyspecjalizowanych technologicznie przedsiębiorstw, zasobów kapitału i wykształconej siły roboczej. I choć nie ma własnych tanich surowców, energii, to region mocny politycznie, by europejskie firmy nie musiały walczyć z tanimi (i oczywiście niebezpiecznymi dla życia i środowiska) podróbkami i mocno trzymały najbardziej opłacalne segmenty rynku. Te korzyści znacznie przewyższają niewielkie przecież koszty.
Ostatnio mieliśmy dwa przykłady walki o ustalenie zasad. Komisja Europejska oskarżyła Gazprom o praktyki monopolistyczne, argumentując bardzo prosto: jeśli chcą u nas sprzedawać, muszą grać według naszych reguł („play by the rules”). Mówił o nich także prezydent Obama, gdy oceniał narastającą konkurencję między Ameryką a Chinami. Stwierdził w rozmowie z Wall Street Journal: „Jeśli to nie my ustalimy reguły gry dla tego regionu, zrobią to Chińczycy. Wypchną nas – amerykański przemysł i amerykańskie rolnictwo. To będzie strata miejsc pracy dla USA”.
Oczywiście że chodzi o dobrobyt, o miejsca pracy, a strategiczne zadanie to ustalenie zasad gry. Oczywiście dla wszystkich. Dyskryminacja? Ależ skąd! Ale według reguł, które my przygotujemy. I według których – wygramy.
Wielbiciele wolnego rynku nie są na bieżąco, kiedyś wystarczał on i jako piękne hasło otwierał dostęp do rynków (czytaj portfeli konsumentów) na całym świecie. Dzisiaj jest nowy etap – aby wygrać trzeba narzucić standardy. Co się stało? O tym w trzeciej części.
fot.: International Chemical Secretariat