REACH, czyli 8 lat...biurokracji
1 czerwca (oprócz Dnia Dziecka) będziemy świętować wejście w życie przepisów dyrektywy REACH, czyli obowiązkowej rejestracji produktów chemicznych, oceny ich zagrożenia dla życia, zdrowia i środowiska. To kluczowa regulacja dla europejskiej branży chemicznej, jest jednak w Polsce dotkliwie krytykowana.
Bowiem pierwszym, co rzuca się w oczy - jest biurokracja. W Polsce nie lubimy jej szalenie - przez dwa wieki rozbiorów, lata okupacji i bycia najweselszym barakiem obozu socjalistycznego – tylko wzmocniliśmy w sobie wrodzoną sarmacką niechęć do państwa. Trudno więc nam przyjąć, że złożone 24 675 zgłoszeń produktów (zarejestrowano na początek 4300 substancji) jest, jak według Komisji Europejskiej - „sukcesem”.
Dodatkowo wysokie koszty, nakład pracy (przy produkcji ponad 10 ton substancji, przedsiębiorca musiał przeprowadzić ocenę bezpieczeństwa chemicznego - dość skomplikowaną procedurę) zniechęcają naszą opinię publiczną do takich pomysłów. Uznano, że może to i dobry pomysł, ale jedynie dla rozrastającej się brukselskiej biurokracji.
Biurokracja ma bowiem swoje prawa, zawsze dąży do wzrostu kontroli. Skoro są dane, teraz można nimi zarządzać. Powołano więc specjalną agencję do zarządzania nimi - Europejską Agencję Chemikaliów (ECHA). Lubi się też rozrastać – już przy ocenie pierwszej tury rejestracji wysoka Komisja doszła do wniosku, że „wiele dokumentacji rejestracyjnych nie spełnia wymogów”, a „rejestrujący nie dokonują należytej oceny substancji”. No dramat, tak nie może być! Należy się więc spodziewać, że tych wymogów będzie więcej, formularze grubsze, badania bardziej dogłębne, a ich zakres coraz szerszy. A już szczególnie może przedsiębiorstwo „cieszyć” specjalna procedura udzielania zezwoleń dla substancji stanowiących bardzo duże zagrożenie (SVHC), a szczególnie konieczność ich zastępowania mniej szkodliwymi. Można się przed nią uratować, gdy zwycięsko przeprowadzi się batalię z urzędem, starając się go przekonać, że „nie jest to możliwe do zrealizowania z ekonomicznego i technicznego punktu widzenia”.
Oczywiste jest, że Komisja może być zadowolona – więcej władzy, więcej dobrych etatów. Z pewnością bezpieczniejsi są użytkownicy produktów, mniej cierpieć będą zwierzęta, na których testy REACH ogranicza. Mniej obciążone jest środowisko. Na ile można ocenić korzyści finansowe, które Komisja wprowadzając REACH oceniała na 50 miliardów Euro... ale dopiero po 30 latach, więc dzisiaj to gruszki na wierzbie.
Wzmożona biurokracja, formularze, rejestracje, a jeszcze bardziej ubieganie się o zwolnienia z nich - nie zniszczy branży, nie zablokuje rozwoju. Jedynie skieruje go na trochę inne tory. Będziemy bardziej innowacyjni w radzeniu sobie z nowymi wymogami urzędowymi. Pięknie to ilustruje tytuł seminarium nt. REACH w Ministerstwie Gospodarki: "Procedura udzielania zezwoleń – nowe wyzwanie dla przedsiębiorstw".
Jak widać, nie odpowiada europejska biurokracja chemiczna polskiemu wolnemu duchowi. REACH ma jednak też inne skutki, o których już w drugiej części.