Zasobna w surowce Estonia uzależnia się od importu
Jak pisałem tydzień temu Bruksela zagięła parol na estońskie łupki. Nie tylko zresztą Unia. Estonia była przez lata naciskana przez międzynarodowe instytucje (jak OECD czy jej energetyczne ramię - IEA), by jak najbardziej obciążyć podatkami właśnie łupki. To się nie udało, jednak rolę podatku, dobijającego ten surowiec odegrały opłaty emisyjne.
Wysokie ceny pozwoleń na emisję, wywindowane przez biurokratyczne "backloadingi" , nie pozwalały produkować energii konkurencyjnej cenowo wobec skandynawskiej hydroenergetyki, niszczyły estońskie łupki, a wraz z nimi miejsca pracy. Na początek poszły pod nóż najstarsze bloki, choć energię wytwarzały skutecznie, jak dawniej, ale nowe obciążenia kosztami pozwoleń - były dla nich zbyt duże. Gdy sztucznie podkręcono notowania pozwoleń na ETS (2018 r.) opłaty za megawatogodzinę energii wzrosły do 27 euro. Tymczasem Finowie nie płacili za hydroenergetykę, bo jest "odnawialna".
Zastosowano też inne narzędzia. Komisja Europejska postanowiła, że w 2019 zakończy się okres karencji dyrektywy o emisjach przemysłowych wobec estońskiej energetyki. Eesti Energia była zmuszona zamknąć pierwsze trzy najstarsze bloki Bałtyckiej i Estońskiej elektrowni w Narwi. Kraj utracił za jednym zamachem 25% z 2000 MW swoich mocy energetycznych. A kolejne bloki będą zamykane do 2030 r.
Na efekty nie trzeba było długo czekać - dramatycznie spadła krajowa generacja, gwałtownie wzrósł import energii. Widać to było natychmiast w bilansie krajowym - o 40% podskoczył import energii (86% idzie ze Skandynawii), o połowę zmniejszył się jej eksport. W 2019 roku generacja energii z łupków spadła o 46%, zaś całkowita generacja krajowa zmniejszyła się o 39%. Spada i w 2020 roku - do lipca spadek rok do roku wynosił kolejne 56%. (Produkcja energii w I-VII 2020 = 2087 GWh, gdy w 2019 roku - 4798).
Kraj z eksportera energii stał się natychmiast importerem, i to radykalnie, w ciągu roku. Jeśli w jeszcze w 2018 r. dodatni bilans eksportu energii wynosił 1897 GWh, to już w 2019 roku zaimportowano (netto) 2159 GWh energii elektrycznej. Zjawisko importu netto narasta i w tym roku. Gdy w I-VII 2019 importowano 886 GWh, to w bieżącym roku - już 2452. Prawie 3-krotny skok w ciągu roku! W tym czasie krajowa produkcja energii skurczyła się do 2805 GWh.
Mniej energii z własnych łupków bitumicznych oznacza spadek popytu na nie. W ciągu tylko roku wydobycie spadło o 38% - w 2019 już tylko 15,9 miliona ton (w 2018 r. było to 22,1 mln t).
W Estonii promuje się, a na energetyce zawodowej wręcz wymusza przejście na energię "odnawialną" (tak, jak ją definiują unijne dyrektywy). A że warunki dla wiatraków czy paneli - nieszczególne, mamy więc zwrot w kierunku biomasy. Absurd ekologiczny tego ruchu jest oczywisty, zanieczyszczeń spalane drewno wytwarza więcej niż łupki bitumiczne. Ale klimatycznie jest wszystko w porządku. Spalanie biomasy sprzyja przecież ratowaniu klimatu, oczywiście dzięki sztuczkom prawnym. Rośnie więc wyrąb lasów i produkcja pelletu, którego wyprodukowano w 2019 r. 1,6 miliona ton. Przyjęto też specjalne przepisy, umożliwiające intensywniejsze wycinanie lasów. Taka ta klimatyczna logika.
A pod pięknymi tytułami ("Produkcja energii elektrycznej w Estonii idzie w przyjaznym środowisku kierunku") kryje się szybki wzrost palenia drewnem. Wśród "zielonych" źródeł stanowi ono prawie 2/3 generacji.
Ta unijna strategia uderzyła także w bezpieczeństwo energetyczne kraju. Estonia miała do tej pory najlepszy (czyli najniższy) wskaźnik zależności energetycznej w Unii Europejskiej. W 2018 r. importu netto w bilansie energetycznym był prawie zerowy, gdy kraje starej Europy importują aż 67% swojej energii. Na skutek energetycznej transformacji Estonia utraciła energetyczną niezależność, uzależniła się od importu energii od sąsiadów.
Komentarze