Zdaniem Szczęśniaka: Naftowa wojna na horyzoncie
Zapowiada nam się kolejna naftowa wojna. Wenezuela chce zaanektować tereny Gujany, na których są bogate złoża ropy naftowej, na dodatek już zagospodarowane przez amerykańskie koncerny. Zanim ten południowoamerykański spór zamieni się w wojnę (oby nie!), przypomnijmy kilka konfliktów zbrojnych, które były (lub też nie były) wojnami o ropę. Czasami trudno bowiem rozdzielić mity od rzeczywistości.
Wojny, których bezpośrednim powodem jest ropa, wybuchają zwykle w ubogich regionach świata, hojnie obdarzonych tymi zasobami, a państwa te nie mają innych bogactw, nie osiągnęły poziomu rozwoju, gdzie ropa nie ma takiego aż znaczenia dla gospodarki i dobrobytu mieszkańców.
Pierwszą historycznie wojną między państwami o ropę był konflikt w Ameryce Południowej w latach 1932-35, między Paragwajem a Boliwią o sporną prowincję Chaco (stąd nazwa "wojna Chaco"). Dwa najbiedniejsze kraje tego kontynentu po odkryciu w tym regionie ropy naftowej ruszyły do walki. Stawka była wysoka, więc i ofiary ogromne, była to najbardziej krwawa wojna w Południowej Ameryce w XX wieku - zginęło między 50 a 80 tysięcy osób. Konfliktowi sekundowały dwa wielkie koncerny naftowe: Royal Dutch Shell wspierał Paragwaj, a Standard Oil popierał Boliwię. Po trzech latach wojny przydzielono Paragwajowi 2/3 spornego terytorium.
W 1967 r. wybuchła wojna o ropę między Nigerią a samozwańczą republiką Biafry. Była spuścizną dekolonizacji tego regionu Afryki. Brytyjczycy, gdy opuszczali kolonie, starali się zainstalować tam konflikty, osłabiające młode państwa. Podobnie czynili, opuszczając inne swoje kolonie: Indie podzielili na dwa, a nawet trzy państwa (Indie, Pakistan, Bangladesz), utworzyli państwo Izrael, kreując na Bliskim Wschodzie konflikt, trwający do dzisiaj. Także w Afryce zachodniej nie przejmowali się różnicami etnicznymi, więc i tam wybuchła wojna. 70% ropy naftowej leżało bowiem w północnej części Nigerii - Biafrze, a różnice etniczne między obu częściami nowego państwa były ogromne. Wojna przyniosła sto tysięcy ofiar wśród żołnierzy i trudną do określenia liczbę (między 500 tysięcy a 2 miliony) ofiar cywilnych. Wojska federalne zastosowały bowiem blokadę, która doprowadziła do masowego głodu, zmarły setki tysięcy Biafrańczyków.
Czysto naftową wojną była iracka inwazja na Kuwejt w 1990 r., dokonana przez Saddama Husejna. Wykorzystując spór graniczny o złoże Rumaila, zagarnął on bogate kuwejckie zasoby. Przeświadczony, że ma poparcie USA, liczył że wielki sojusznik przymknie oko na tę eskapadę. Nie przymknął, efektem był największy militarny konflikt o złoża ropy, czyli pierwsza amerykańska inwazja na Irak w 1990 r., zwana Pierwszą Wojną w Zatoce. Waszyngton uznał, że zbyt niebezpieczne jest skupienie tak potężnych zasobów ropy w rękach jednego człowieka, mimo tego że to był sojusznik Ameryki. Amerykańskie siły powietrzne, morskie i lądowe natychmiast (w ciągu dwóch tygodni) uderzyły i odbiły Kuwejt, jednak cofnęły się przed całkowitym pokonaniem Iraku. Irakijczycy zaś cofając się, podpalili szyby naftowe, z pożarami których amerykańscy specjaliści walczyli dobrych kilka lat.
Kolejna wojna o ropę w naszym wieku wybuchła w Sudanie. Zachód włożył wiele wysiłku w podział Sudanu na północny i południowy. Gdy to się dokonało w 2011 r. ropa znalazła się w nowym południowym państwie, które nie ma dostępu do morza, a rurociągi i porty, umożliwiające sprzedaż ropy - w północnym. Gdy rok później Północ zażądała absurdalnie wysokich taryf przesyłowych za ropę ($32-36 zamiast jak dotychczas jednego dolara), Południe zamiast ropy posłało wojsko. Konflikt dość szybko zakończył się porozumieniem, jednak starcia i walki regularnie powtarzają się w tym jednym z najbiedniejszych miejsc świata.
Czasami jedna ropa naftowa służy za fałszywe wytłumaczenie wojny, gdy pogłoski lub propaganda rysuje wojnę jako konflikt o zasoby, a wcale tak nie jest. Przykładem może być z jednej strony wojna w Syrii, gdzie często powtarza się mity o zasobach ropy, których do dzisiaj jednak nie odnaleziono lub potencjalnego rurociągu gazowego z Kataru do brzegu Morza Śródziemnego. Z drugiej strony przejęcie Krymu przez Rosję jest uznawane za grabież podmorskich złóż ropy Morza Czarnego, czy złóż gazu z łupków wschodniej Ukrainy. Jednak w takich sytuacjach ropa czy gaz jest tylko marginalnym czynnikiem, który może i jest nagrodą, jednak nie jest przyczyną wybuchu konfliktu.
Choć przy ataku na Libię w 2011 r. z pewnością liczono na tłuste kąski z ogromnych złóż ropy, którą wcześniej wydobywało państwo, a dochody przeznaczano na cele społeczne. Francuzi nawet w zamian za obalenie Kaddafiego, podpisali umowy z rebeliantami, że dostaną koncesję na wydobycie ropy. W tym wypadku rzeczywiście ropa mogła być potężną nagrodą (czyli "Prize", jak głosi tytuł najbardziej znanej książki o ropie naftowej Daniela Yergina, wydanej w Polsce pt. "Nafta. Władza i pieniądze"), ale nie przyczyną.
I to by było na tyle. Wojen naftowych zbyt wiele w historii nie było, ale ropa odgrywa ogromną wojnę w czasie wojny. O tym już niedługo...