Zdaniem Szczęśniaka: Słoneczny europejski exodus
Europa stawia coraz więcej paneli słonecznych, jednak prawie wszystkie są chińskie. Za to upadają ich europejscy producenci, a Bruksela udaje, że nic się nie dzieje. Dlaczego?
Europejskim sektorem energii słonecznej wstrząsnęło zamknięcie zakładów we Fryburgu (Saksonia), w której zaledwie 3 lata temu stworzono 500 miejsc pracy, którzy dzisiaj idą na bezrobocie. To ostatni z wielkich europejskich producentów: szwajcarska firma Meyer Burger.
Przyczyny są oczywiste: straty. I to jakie! Sprzedaż w 2023 wyniosła 135 mln franków szwajcarskich, a strata operacyjna 126 milionów! No... nieźle, strata operacyjna prawie równa wartości sprzedaży... To oznacza, że produkty sprzedawano po połowie kosztów produkcji.
Jak są straty, to się oczywiście najpierw biegnie do rządu po wsparcie. Ale nawet niemiecki rząd, gdzie współrządzą Zieloni, nawet dla produkcji tak preferowanej czystej energii - ma za chudy portfel. Negocjacje rządu Niemiec z Meyer Burger trwały 11 godzin, nie pomogło. Nie da się zatkać takiej dziury w kosztach.
Nie tylko Meyer Burger. W ciągu pół roku już osiem przedsiębiorstw produkujących panele zbankrutowało, ograniczyło produkcję, bądź ostrzegało o tym. Holenderski producent Exasun w styczniu ‘24 złożył wniosek o niewypłacalność, choć niedawno otrzymał wsparcie z holenderskiego państwowego funduszu rozwoju. Exasun to mała (24 osoby) firma, która wystartowała z produkcją w 2015 r. Podobnie austriacka Energetica. To kiedyś 94 pracowników, a dzisiaj 120 wierzycieli na kwotę 20 milionów dolarów.
Pół roku temu padł Tubesolar, firma z Augsburga, która próbowała wprowadzić perowskitowe panele w postaci rurek dla zastosowań rolniczych. Podobne pomysły miała dekadę temu amerykańska Solyndra. Także zbankrutowała.
Skutek oczywisty. Lokalna produkcja w EU wygląda nad wyraz mizernie: w ‘23 roku wyprodukowano w EU moduły o mocy 1,5 GW. Zaledwie, gdy moce produkcyjne wynoszą ponad 14 GW. A przecież rodzimy rynek zbytu rośnie jak na drożdżach, w od trzech lat corocznie wzrost instalacji przekracza 40%. W 2023 r. zainstalowano prawie 56 gigawatów słonecznych mocy. Państwo przymusza do fotowoltaiki i dopłaca hojnie z budżetu, a z drugiej strony ceny energii wybiły wysoko. Komisja Europejska ma też potężne aspiracje: chce w 2030 r. mieć zainstalowane moce 750 GWDC słonecznych instalacji (z dzisiejszych 260 GW).
No wszystko pięknie... ale 97% (mówi Komisja Europejska) instalacji to import z Chin. Więc to one są oskarżonym numer 1. Ponoć "dumpingują ceny", sprzedają poniżej kosztów produkcji, „agresywnie” dotują swój przemysł. Zajmiemy się nimi później, gdyż bliższe przyjrzenie się sytuacji pokazuje, że powód jest nieco inny.
Otóż Europie przytrafiła się historia jak z cenami energii, tylko na odwrót. Jak pamiętamy („Przecież to jest chore”), w 2022 r. w Europie panowały kosmicznie wysokie ceny gazu ziemnego i energii elektrycznej. To horrendum dla europejskiego użytkownika i dla gospodarki spowodowane było spekulacjami na rynkach towarowych, grającymi na strachu z powodu odcięcia się od rosyjskich dostaw. W imporcie paneli słonecznych wydarzyło się coś podobnego, choć z odwrotnymi efektami cenowymi.
Europejskich producentów dobił fakt, że wcześniej zarówno USA, jak i Indie zamknęły swoje rynki dla chińskich produktów. Chińczycy mieli dostęp jedynie do dwóch rynki: ich własnego i europejskiego. Oba zostały zalane produktami, które nie mogli sprzedać w Stanach. To spowodowało potężną nadpodaż towaru na rynku i gwałtowny spadek cen, co jest ekonomiczną i biznesową oczywistością. I cały ten nadmiar wlał się do Europy. Stąd tak ogromne straty europejskich producentów.
Zaryzykowałbym tezę, że Unia z premedytacją nie zareagowała na rynkową lawinę, nadciągającą z Chin, ignorując działanie podstawowych praw ekonomicznych. Cieszy się z realizacji celów klimatycznych, nie dostrzega ścielących się wokół trupów europejskich firm.
Dlaczego tak się dzieje? O tym TUTAJ