Zdaniem Szczęśniaka: Unia broni wiatru przed konkurencją
Bruksela pyta: Chińczycy tańsi? To musi być nieuczciwa konkurencja. Skończmy z tymi zabobonami, że ekonomia króluje, a cena czyni cuda. Koniec wolnego rynku, nadszedł czas ochrony. Swój do swojego po swoje.
Gdy ostatnio opisywałem chiński fenomen rozwoju offshore, na koniec usłyszeliśmy krzyk europejskiego przemysłu wiatrowego: "ratujcie nas!". I Bruksela podjęła wyzwanie. Musiała, bez zdecydowanych działań przyszłość Vestas, Siemens Gamesa, GE Vernova czy Nordex rysuje się ponuro. Kondycja finansowa tych europejskich gigantów od kilku lat (gdy wyłonił się chiński konkurent) była fatalna. Cóż się dziwić, chińskie turbiny są sprzedawane o połowę taniej niż europejskie. Oferowane przy tym warunki płatności są nie do pokonania - kredyt może być spłacany dopiero po trzech latach działalności farmy wiatrowej. Jak z takimi konkurować? Trzeba się bronić!
Bruksela od 2020 roku snuje wielkie plany energii z morza, a już 2022 rok jest wręcz dramatyczny! Zamówienia spadły o połowę, nie podjęto też decyzji inwestycyjnych (FID) ze względu na horrendalny wzrost kosztów i niepewność, czy na tym interesie da się zarobić. I mimo tych szalonych cen energii, producenci byli pod kreską.
Tak więc w Brukseli rzuciła się budować rynek i jak to Komisja... ogłosiła rekomendacje. Stwierdziła w nich wprost: moce produkcyjne są niewykorzystane, trzeba więc zapewnić rynek zbytu. Nie ma popytu, trzeba go wykreować. Nakreśliła mocarstwowe wręcz plany wobec całej energii wiatrowej. Te sprzed 3 lat były już za mało ambitne, by się ratować przed konkurencją z Chińczykami. Teraz mamy rozwinąć wiatr z dzisiejszych 220 gigawatów mocy (GW) do 425 GW w 2030 (czyli podwoić w ciągu kilku lat) i dojść do 1300 GW w 2050 r.
W energii z morza poprzeczkę podniesiono jeszcze wyżej. Już nie 6 gigawatów, już 12 GW nowych instalacji offshore rocznie. Miało być 61 GW mocy w 2030 roku, to będzie (w planach przynajmniej) 111 GW. Apetyt Komisji na energię z morza jest bowiem ogromny, w 2030 roku ma budowane tyle samo instalacji, co na lądzie. Ale dzisiaj to zaledwie 20%.
Jeśli brać poważnie te wymuszone zobowiązania, to każdego roku powinno powstawać na morzu 12 gigawatów. Rzeczywistość jednak nie dorasta do planów - w 2022 powstało 10-krotnie mniej (1,2 GW), zaś w ubiegłym roku 4-krotnie mniej (2,9 GW) mocy, niż przewidują plany.
W kwietniu zapowiedziano śledztwo antydumpingowe, na wzór samochodów elektrycznych, czy nie ma w chińskich tanich instalacjach jakichś nadużyć. Komisarz Vestager zadeklarowała, że Komisja będzie "dokładnie śledzić nieuczciwe praktyki, które wzbogacają zagranicznych producentów urządzeń energii wiatrowej". Czy bowiem te ogromne ilości sprzętu najwyższej klasy, nasyconego innowacyjnością, te turbiny i wszystko wokół... mają być wyprodukowane w Chinach czy w Europie? Jak można tak potężny rynek, stworzony z niczego urzędniczą decyzją... oddać Chińczykom?
Ale to nie wszystko, trzeba też zmienić reguły gry. To się nazywa "model rynku". Komisja wydusiła z siebie w maju zalecenia, jak zmienić zasady aukcji na moce na morzu, żeby nie dominowały w nich wymogi biznesowe, by wziąć pod uwagę "jakość, wkład w odporność i zrównoważenie środowiskowe".
Dotychczas bowiem dominowały proste kryteria biznesowe / ekonomiczne - kto złoży tańszą ofertę, ten wygrywa... Cóż za zacofanie! Dlaczego nie ujęto standardów społecznych czy klimatycznych? Wtedy Europa wygrywa w cuglach. Dlaczego przetargi nie promują produktów o "wyższej wartości dodanej", nie pozwalają na "rozwój innowacyjnego i konkurencyjnego przemysłu turbin morskich". No i przy okazji powinny wspierać "prawa człowieka" oraz "bezpieczeństwo dostaw". Można po prostu wprowadzić pre-kwalifikacje. Oczywiście "niedyskryminujące", ale ujmujące na przykład "bezpieczeństwo cyfrowe". Doradcy z NATO już załatwią resztę.
Powodów do niekupowania tańszych towarów można wymyślić mnóstwo. Są więc i mocniejsze głosy, by całkowicie zrezygnować z kryterium ceny, a brać pod uwagę tylko "local content". To dałoby szansę europejskim producentom. Przecież, jak niektórzy z łezką oczu wspominają, "energia z wiatru narodziła się w Europie".
Jednym słowem, chcemy preferować swoich. Nic zdrożnego, tylko po co tak ściemniać? Wstydzimy się, że nie ma wolnego rynku? No nie ma, bo dzisiaj inne czasy, to nie ekspansja na nowo przyłączone tereny Środkowej Europy, to obrona przed poważnym konkurentem, ba, może nawet wrogiem... I to my decydujemy, czy będzie wolny czy mniej wolny. I najprostsza recepta brzmi: wtedy, gdy będzie to dla nas korzystne.
Po rozluźnieniu gorsetu rynkowych wymogów, Komisja zwołała państwa, które znowu złożyły zobowiązania, że będą jeszcze szybciej z wiatrem biegły do tego klimatycznego celu, bo konkurent już dyszy na karku. Zachęceni tym lobbingiem Komisji inwestorzy w 2023 roku także ruszyli. Decyzje inwestycyjne na morzu (FID) osiągnęły 9 gigawatów, a ich wartość 30 miliardów euro. To ogromny skok wobec poprzedniego roku, gdzie praktycznie nie było żadnych.
Europejskie rządy także ruszyły do roboty. W 2023 r. przyznały aż 27 gigawatów mocy w aukcjach energii wiatrowej, z czego POŁOWA (13,5 GW) w offshore! To oznacza, że koncerny energetyczne mają klarowną perspektywę - państwa europejskie zobowiązują się zakupić ogromne ilości energii z morza. Muszą tylko ocenić, czy interes się opłaca.
Jak widać, dzisiaj jeden megawat dzisiaj kosztuje 3,3 miliona euro nakładów kapitałowych. No... właśnie doszliśmy do pieniędzy, czyli tego powodu, dlaczego nie idzie to tak gładko, jak w planach Komisji. I o tym za tydzień...