Zdaniem Szczęśniaka: Gazowa nieprzejrzystość cenowa
Ceny gazu w Polsce to jeden wielki mętlik. Przede wszystkim pełne zaciemnienie panuje przy cenach importu. Wszystko było jasne do tego czasu, gdy grzmiała kanonada medialna, że kupujemy "drogi gaz z Rosji". Czasami odbije się czkawką, gdy jakiś bardzo ważny polityk powie, że "amerykański gaz jest 30% tańszy od rosyjskiego", ale generalnie temat cen gazu zszedł z agendy naszych mediów. A nie powinien.

Kiedyś bowiem bez opamiętania atakowały ceny rosyjskiego gazu, a teraz milczą, gdy odbiorcy gazu, przeciętny Nowak i Kowalski są mocno "strzyżeni" cenami gazu. Ale po kolei.
Ile kosztuje nas import gazu - nie wiemy. Tutaj jest pełen dramat, polskie statystyki w branży gazowej zostały już dawno "posłane w kamasze". Stało się to po 2006 roku, gdy dostaliśmy ostrego łupnia w negocjacjach z Gazpromem i RosUkrEnergo. Wtedy właśnie ukryto porażkę przez utajnienie statystyk - GUS przestał podawać, ile kosztuje import gazu. I to zaciemnienie trwa do dzisiaj, chociaż inne kraje dają nam dobry przykład. Ukraina, która przestała kupować z Rosji, choć kupuje ten sam rosyjski gaz już przez wirtualny rewers wprost komunikuje, o ile drożej płaci od cen na europejskich giełdach, ile drożej od zakupów tego samego rosyjskiego gazu. To sygnalizuje, że jest problem, daje więc i możliwość jego rozwiązania. Już nie mówiąc o tym, że tak Rosja, jak i USA podają bardzo dokładne dane miesięczne o cenach eksportu. No, ale u nas - stan wyjątkowy. Nawet na giełdzie.
Jeśli porównać polskie notowania z centrami handlu gazem, to mamy wciąż ten sam stary problem: w Polsce gaz jest droższy niż w Europie Zachodniej. 29 sierpnia na TTF (Holandia) gaz kosztował 9,545 euro/MWh, na bliższym nam niemieckim rynku Gaspool 9,365 euro, gdy na TGE 46,81 zł/MWh, co przy kursie euro = 4,4043, daje 10,63 euro za MWh. Czyli o 13% drożej niż na GPL. To stały element gry, notowania są zwykle około 15% wyższe niż TTF czy GPL.
Pytanie, czy jest to skutkiem przykręcenia dostępu do rynku polskiego w 2017 roku czy to jest strukturalny element - ceny są wyższe na rynkach peryferyjnych, gdzie mniejsze jest natężenie konkurencji. Ciekawy temat dla analityków, gdyby byli takimi rzeczami zainteresowani. Ale chyba nie są.
Ceny na giełdach są wyznacznikiem, benchmarkiem dla zakupu gazu przez wielkich graczy. Dla nich to złote czasy taniego gazu. Zupełnie inaczej jest z drobnymi odbiorcami. Ci mieli być chronieni przez regulatora (w Polsce to Urząd Regulacji Energetyki), w sytuacji dysproporcji sił rynkowych. Jednak wygląda na to, że nie są bronieni.
Otóż w pierwszej połowie 2020 roku średnia cena w kontraktach dnia następnego na giełdzie wynosiła 43,1 zł/MWh. W tym czasie taryfa dla PGNiG Obrót Detaliczny, zatwierdzona przez URE wyceniała w najpopularniejszej taryfie W-1 cenę gazu na 100,02 zł/ MWh. Prawie 2,5-krotnie drożej (dokładnie ponad 130%) kosztuje ten sam gaz dla użytkownika domowego wobec cen giełdowych. Podobnie było w ubiegłym roku - gdy średnia cena na giełdzie wynosiła 66,4 zł/MWh za 2019 rok, to taryfa W-1 dla PGNiG została ustalona na 102, 96 zł/MWh. Nie tak dramatyczna różnica, ale cena gazu o 55 procent wyższa.
Warto przypomnieć, że w poprzednich latach ceny giełdowe i dla szerokich odbiorców nie odbiegały tak rażąco od siebie. W 2018 średnia cena giełdy to 103,3 zł/MWh, a PGNiG OD - działało na trzech taryfach (93,92; 94,86; 100,46 zł). To były ceny niższe niż notowania na giełdzie.
Oczywiście nie są tutaj ujęte koszty inne, wyszczególnione w rachunkach za gaz, to jedynie cena paliwa gazowego. A przecież koszty dostawy są ujęte w innych pozycjach rachunku - opłatach dystrybucyjnych stałej i zmiennej i w abonamencie. A udział ich u drobnego odbiorcy jest nieporównywalnie wyższy niż u podłączonego do systemu przesyłowego dużego użytkownika gazu.
Można się więc spytać, co takiego się stało, że dzisiaj taka dysproporcja jest uznawana przez URE? Dlaczego zwykły śmiertelnik płaci prawie 2,5-krotnie drożej za ten sam gaz niż odbiorca przemysłowy?
Czy są to koszty dywersyfikacji, coraz większego udziału drogiego importu LNG? Czy może jest to element strukturalny nowego modelu energetycznego, który przerzuca koszty na szerokie rzesze uczestników, które nie mogą się bronić, bo ich siła rynkowa wobec monopoli energetycznych jest zerowa?
Niestety, wszystko wskazuje na to, że energia przestanie być dobrem publicznym, a stanie się nośnikiem wielkich podatków, podobnie jak już od lat jest w paliwach płynnych. Z których na dodatek niektórzy są zwolnieni.