Energetyczny prezent wyborczy i obrona przed Brukselą
W pierwszej części tekstu ("Węgierska walka o niskie ceny energii") przedstawiłem pokrótce, jak węgierski rząd Viktora Orbána obniżał ceny w pierwszej kadencji swoich rządów. Była ona niezwykle ciężka za względu na skutki globalnego kryzysu finansowego z 2008 r. Węgry nie były wtedy "zieloną wyspą", boleśnie odczuły ucieczkę kapitału z kraju, co spowodowało obniżenie poziomu życia, bezrobocie, podwyżki cen.
Nie mając zasobów na wybory, zrobił prezent Węgrom w postaci niższych rachunków za energię, gaz, usługi publiczne. A kosztami tego prezentu obarczył koncerny energetyczne. Rok 2013 to drugi etap obniżek cen, następny był rokiem wyborczym, więc kontynuowano ten pomysł, rozszerzając o opłaty za mieszkania, wywóz śmieci czy inspekcje kominiarzy. Wprowadzono je w lutym podczas posiedzenia parlamentu, żeby zdążyć przed wyborami 6 kwietnia 2014 r. I rzeczywiście - kilka dni przed nimi gaz staniał o 6,5%, a energia elektryczna o 5,7%. Dodatkowo zapowiedziano, że od 1 września prąd potanieje o 5,7%, a ciepło od 1 października o 3,3%. Zaplanowano też obniżyć ceny za odbiór śmieci o 10-15%. Rok wyborczy był wręcz festiwalem obniżek cen energii, gazu, mediów i usług.
Rząd nie cieszył się przychylnością mediów, docierał więc do społeczeństwa na różne sposoby: przez ogłoszenia w prasie, telewizji, pokazując jak spadły ceny gazu i energii, podczas gdy w całej Europie rosły. Również poprzez billboardy z wielkimi napisami "20% obniżki cen mediów publicznych". Zobowiązał także dostawców oraz administracje lokalne do powszechnego informowania mieszkańców na klatkach schodowych, a dostawców do wyliczenia i wyeksponowania na rachunku, ile odbiorca zaoszczędził na obniżce taryf.
Obniżki cen oznaczały ulgę dla przeciętnego gospodarstwa domowego wielkości 1500 złotych rocznie. O tyle zmniejszały się rachunki rodzin, a zwiększała ich możliwość zaspokajania innych potrzeb. Orbán wyjaśniał, że "usługi publiczne nie są miejscem do robienia pieniędzy, ten sektor według niego nie należy do "świata zysków"".
Obrazuje to charakterystyczne dla niego podejście – zdejmuje obciążenia z 4 mln gospodarstw domowych, obciążając zagraniczne przedsiębiorstwa. Był przekonany, że niskie rachunki dadzą rodzinom bezpieczeństwo, a tania energia pozwoli na zwiększenie konkurencyjności państwowej gospodarki.
Jednak tej polityki trzeba było bronić przed Unią Europejską. W maju 2013 r., gdy Bruksela przygotowywała nowe plany energetyczne, Orbán zarzucił im, że wysoka cena energii, jaką spowodują reformy unijne, jest potężnym uderzeniem w budowę dobrobytu Węgier. Chciał zaoferować przedsiębiorstwom najtańszą energię w Europie, gdyż uważał, że tylko wtedy gdy, radykalnie obetnie ceny, Węgry będą konkurencyjni w Europie, a także wobec Ameryki czy Azji.
Unia zmusza do rozwijania energii odnawialnej, kosztownej, importowanej i niesterownej, dodatkowo obciążającej rachunki odbiorców. Orbán uważał, że kieruje się interesami zupełnie innych krajów niż Węgry, które traktowane były jako peryferie, zależne od głównych rynków, gdzie dostawcy urządzeń energii odnawialnej zarabiają ogromne marże i sprzedają zużyty sprzęt. Starał się więc omijać te zagrożenia, stawiając na energię nuklearną. Bronił również węgla jako „wciąż ważnego przemysłu”, uważając że mniejsze kopalnie można otworzyć, żeby produkowały choćby dla najbiedniejszych. Przedkładał także węgiel brunatny nad energię odnawialną, twierdząc, że należy poczekać, aż się rozwinie technologicznie i będzie konkurencyjna.
Żeby pohamować zapędy Unii w zmuszaniu do wprowadzania zielonej energii, wprowadzono we wrześniu 2016 r. nowe prawo. Narzucało ono ogromne odległości turbin i ferm wiatrowych od terenów zamieszkanych (nawet do 12 kilometrów), zakazywało umieszczania ich na terenach chronionych, a nawet wtedy, gdy szpeciły krajobraz. Wprowadzono też reguły faworyzujące stabilność i odporność systemu energetycznego, ponad promocję zielonej energii.
W 2018 r. Orbán podsumował swoją politykę wobec Brukseli: "Nie możemy czekać, aż EU znajdzie rozwiązania, musimy działać sami. Gdybyśmy czekali na działania EU, byłbym już na emeryturze, zanim doczekalibyśmy się taniej energii". "Nie każdy kraj może sobie pozwolić na obniżenie cen przez państwowe regulacje, ale my mamy prawo tak zrobić".
Viktor Orbán za punkt honoru wziął zapewnienie niskich cen energii dla węgierskich gospodarstw i przemysłu. I słowa dotrzymał. Po kilkuletniej wojnie z niemieckimi i zachodnimi koncernami energetycznymi i zmuszeniu ich do obniżek ceny energii, ceny dla gospodarstw domowych (w większości ogrzewanych gazem) znacząco się obniżyły. Później także ich strzegł, doprowadzając do tego, że Węgry lokują się na drugim miejscu w Unii pod względem taniego prądu. Są też jedynym krajem w Unii, gdzie w ciągu 10 lat (2010–20) ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych spadły aż o 29%, gdy inflacja wyniosła 25%. Najbardziej natomiast energia podrożała na Litwie (+55%) i Wielkiej Brytanii (46%). Gdy w 2010 r. Węgrzy płacili 17,2 centa za kWh, tak w 2020 już tylko 11,2. Duże osiągnięcie. Zbudowanie nowych bloków elektrowni jądrowej PAKS II jeszcze wzmocni tę sytuację.
Zmiana cen energii w ciągu ostatnich 10 lat
Komentarze