Czy mamy się bać gazowego kryzysu?
Zima w tym roku zaczęła się wcześnie, jest śnieg i mróz w listopadzie, więc od dawna media powinny grzmieć ostrzeżeniami o nadchodzącym kryzysie gazowym, że „Rosja zakręci Ukrainie kurek”, polska chemia stanie z braku gazu, a emeryci będą marznąć. Jeśli ktoś ma dobrą pamięć, to wie że w roku 2009, tak właśnie było: przez miesiąc media grzmiały, że „kryzys”, że mamy „gazową wojnę”, której w Polsce w ogóle nie odczuwaliśmy. Gazu nie brakowało, ceny nie poszybowały pod sufit, było spokojnie, tylko w telewizji i prasie szalała „wojna gazowa”.
Jednak dzisiaj sytuacja jest inna niż osiem lat temu. Ukraina przeszła na naszą stronę, chce wejść do Unii, wstąpić do NATO i nie kupuje gazu od Rosji. Dumnie ogłasza, że to właśnie rok bez importu ze wschodu. Co nie oznacza, że nie kupuje rosyjskiego gazu, po prostu formalnie importuje go od zachodnich traderów, płaci pieniędzmi pożyczonymi od Banku Światowego pieniędzmi, więc wracają one na zachód. A gaz nadal płynie ze wschodu. Podobny mechanizm działa w Polsce.
Jednak dla nas najważniejszy jest fakt, że przez Ukrainę płynie tranzyt ogromnej ilości gazu (ponad połowa) z Rosji do Europy. To nie są wielkości, które można porównać do tych sprzed lat, gdy w przesyłano 120 miliardów m3 (2008 rok). Dzisiaj Ukraina przesyła jedynie połowę, ale dla wielu krajów ma to ogromne znaczenie.
Europa już przygotowuje się do kryzysu. Rozpoczęto negocjacje w trójkącie Rosja – Unia – Ukraina, Bruksela usunęła ograniczenia z rurociągu OPAL, któremu wcześniej pozwalano wykorzystywać jedynie połowę mocy. Dzisiaj właściciel rurociągu - rosyjski Gazprom - może korzystać ze swoje własności prawie bez ograniczeń, a gaz może szerszym strumieniem płynąć na południe. Dzięki temu pełne moce przesyłowe „Nord Stream 1” - 55 miliardów m3 rocznie - będą mogły być wykorzystane. Do dzisiaj bowiem bałtycki rurociąg działa tylko na 70% swoich mocy, i w 2015 roku był największym punktem dostaw gazu do Unii.
W ten sposób najsłabszy punkt w dostawach gazu do Unii Europejskiej – rurociągi ukraińskie – zostały zabezpieczone przez rozbudowę korytarza bałtyckiego. Za trzy lata znaczenie rurociągów ukraińskich będzie marginalne - Rosjanie wybudują Nord Stream 2 i Turk Stream, co będzie dawało ponad 80 miliardów m3 dodatkowych mocy transportowych. Ukraińska sieć przesyłowa straci całkowicie na wartości i jeśli Ukraina nie zmieni swojej polityki, to ten wielki skarb narodowy podzieli los rurociągu naftowego Odessa – Brody, o którym tyle się przed laty mówiło, a dzisiaj stoi pusty i rdzewieje. Jak widać, nic nie jest dane na zawsze.
Do tego dochodzi groźna sytuacja logistyczna na Ukrainie. Otóż Naftogaz Ukrainy dla sprawnego przesyłu powinien zgromadzić w magazynach ponad 17 miliardów m3 (więcej niż polskie całoroczne zużycie). Jednak ze względu na kłopoty finansowe zebrano jedynie 14,3 mld. Różnica niewielka, ale w przypadku silnych mrozów może się powtórzyć scenariusz jedynego poważnego kryzysu dostaw gazu - z lutego 2006 r. I nie był on spowodowany konfliktem z Rosją, ale tym, że w czasie ostrej zimy Ukrainie brakowało gazu, a braki uzupełniała podbierając gaz z objętości transportowanych do Europy.
Ryzyko kryzysu gazowego jest znaczące. Sytuację polityczną mamy przełomową, po wyborze Donalda Trumpa sytuacja Ukrainy stała się dużo mniej pewna niż wcześniej, gdy mogła liczyć na amerykańskie wsparcie. W kraju jest niewesoło, poziom życia spadł bardzo mocno, gospodarka się kurczy, zakłady przemysłowe upadają, bezrobocie i bieda rosną z dnia na dzień. To bardzo niebezpieczna i wybuchowa sytuacja, jakiś zapaleniec może wykorzystać ją do wywołania kryzysu gazowego. To nie fantazja, wystarczy przypomnieć choćby groźby nacjonalistów czy przeprowadzoną blokadę energetyczną Krymu na wiosnę tego roku, gdy przez zwalenie słupów wysokiego napięcia mieszkańców rosyjskiego dzisiaj półwyspu odcięto od dostaw energii.
Pomimo napiętej sytuacji nie mamy się czego obawiać, tak jak nie mieliśmy i osiem lat temu. Po pierwsze jest Jamał z ponad 30 miliardami przesyłu, z którego możemy odbierać coraz więcej gazu. Po drugie możemy importować LNG z całego świata, choć to piekielnie drogie ubezpieczenie. Więc możemy spać spokojnie, nawet gdyby wybuchł kryzys. Jest tylko jeden kłopot – wcześniej cena była taryfowana i ani drgnęła, dzisiaj większość kupuje się an giełdzie, lub na niej kwotuje, więc jedynym niebezpiecznym punktem może być wysoka cena, która w przypadku kryzysu jest gwarantowana.