Partner serwisu
12 marca 2018

Zdaniem Szczęśniaka: Stal, czyli bezpieczeństwo

Kategoria: Zdaniem Szczęśniaka

Prezydent Donald Trump znowu zaszokował - 8 marca wprowadził opłaty celne na import stali (25%) i aluminium (10%). Cały świat zatrząsł się z oburzenia, bo sprzedawał Ameryce swoje metale, a teraz stary biznesowy wyjadacz, dziś na fotelu prezydenta, potrząsnął branżą stalowa i oznajmił: „koniec tego dobrego, zmieniamy reguły gry”.

Zdaniem Szczęśniaka: Stal, czyli bezpieczeństwo

Dlaczego? Bo Stany poniosły ostatnio duże straty w tym sektorze. W 2000 roku produkowano stal w 144 amerykańskich hutach, dzisiaj pracuje ich zaledwie 93. W ostatnich 6 latach zamknięto 6 hut aluminium, z pięciu pozostałych zaledwie dwie pracują pełną parą. W ostatnich latach pracę straciło 35 procent hutników w przemyśle stalowym i 58% w aluminiowym.

Decyzja o taryfach to bolesne uderzenie, i to wcale nie w wielkiego konkurenta – Chiny, jak to było głośno zapowiadane, ale w największego sojusznika – Unię Europejską, również największego eksportera stali do USA, które importują jej za 30 miliardów dolarów rocznie, z czego ponad 6 miliardów to Europa (a Chiny zaledwie miliard).

W mediach zapanowała histeria, gdzie podstawowym zarzutem jest to, że „będzie drożej”. Na to Trump odpowiada: „może i będzie trochę drożej, ale za to będą miejsca pracy”. O co bowiem chodzi prezydentowi? O to, o czym prasa nie pisze wcale, a on mówi brutalnie i szczerze. „Chcemy, żeby nasi pracownicy i nasze przedsiębiorstwa były chronione. Nie nakładamy podatku na produkty „made in the USA”, więc jeśli nie chcecie płacić ceł, budujcie swoje fabryki w USA.”. Po to właśnie są cła – zastępują import produktów napływem inwestycji, produkcją na miejscu, a więc tworzeniem lokalnych miejsc pracy.

USA mają długą tradycję stosowania ochrony własnego przemysłu. Zaczęło się od końca XVIII wieku, gdy pierwszy sekretarz ds. handlu Aleksander Hamilton w 1791 r. przesłał do Senatu „Raport o przemyśle”. Początkowo w XIX wieku Ameryka broniła się przed brytyjskimi towarami, chroniąc swoich producentów wysokimi cłami, a jednocześnie zachęcając do inwestowania kapitału w Ameryce. Gwałtownie zmieniło się to, gdy USA zaczęły dominować w światowej gospodarce - po II wojnie światowej, gdy cały świat legł w gruzach, a amerykańska gospodarka stanowiła połowę światowego potencjału. Mając tak ogromną przewagę, dąży się do otwierania rynków, by znaleźć ujście dla swoich produktów. Jednak gdy coś się popsuje jakiś konkurent zajmuje rynek, to nawet taki zadeklarowany „wolnorynkowiec” jak prezydent Ronald Reagan nie zawahał się i aż trzykrotnie wprowadzał cła dla ochrony przemysłu metalowego. Wcześniej prezydent Carter dwukrotnie, a w 90-tych latach Bill Clinton trzykrotnie chronił amerykański przemysł stalowy opłatami celnymi. A już w XXI wieku robili to zarówno republikanin Bush w 2002 r. jak i demokrata Obama, który zablokował chińską stal cłami wysokości 522 procent w 2016 r. Wtedy udział importu wahał się w granicach 20 procent, gdy obecnie dochodzi do 34 procent, a amerykański przemysł wykorzystuje jedynie 72 procent swoich mocy.

Nic więc to nowego pod słońcem. Kiedy grozi coś przemysłowi, Ameryka natychmiast włącza jego ochronę, nie przejmując się oburzeniem całego świata. Dzisiaj podstawowym argumentem jest „bezpieczeństwo”. Wiadomo – broń – od bagnetu do lotniskowca – to stal i oczywiście Amerykanie nie chcą zależeć nawet od swoich sojuszników, nie zawsze chętnych do wojaczki. No i warto pamiętać, że przy większej wojnie te potrzeby gwałtownie rosną, cały przemysł przestawia się na produkcję wojskową (w czasie II wojny światowej połowa amerykańskiej gospodarki pracowała na potrzeby wojny). I dlatego przemysł ciężki, w tym i stalowy musi istnieć i musi być konkurencyjnym, bo w razie potrzeby ot, tak od ręki, z niczego nie da się go wybudować. Ostatnie wielkie wojny zostały wygrane przez Amerykę głównie z powodu ogromnego potencjału przemysłowego, który wręcz zadusić wrogów produkcją wojskową. Dlatego krajowa produkcja stali jest tak ważna, ale w czasach pokojowych trudno ją dobrze uargumentować, nie odwołując się do tego, że będziemy niedługo mieli jakąś wojnę. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, podany w raporcie Departamentu Handlu, że na potrzeby wojskowe przeznacza się zaledwie 3 procent (słownie: trzy procent!) amerykańskiej produkcji stali?

Tak więc prezydent Trump poprzez potrząsanie stalowym światem chce wprowadzić nowe, bardziej korzystne dla siebie reguły gry. Właściwie to nic nas to nie obchodzi, bo stali do Ameryki praktycznie nie eksportujemy. Cóż to jest 5 tysięcy ton, gdy takie Niemcy eksportują prawie dwieście razy więcej? Ale przede wszystkim sprawy handlu międzynarodowego są poza zasięgiem polskich decyzji, oddaliśmy je do Brukseli, więc teraz możemy sobie tylko popatrzeć, jak walczą stalowi tytani. Nasza chata z kraja.

fot. 123rf.com
Nie ma jeszcze komentarzy...
CAPTCHA Image


Zaloguj się do profilu / utwórz profil
ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ