Zdaniem Szczęśniaka: Turecki Potok dociera do Europy
Rok temu opisywałem, jak powstawał rurociąg "Turecki Potok" (Turkish Stream). Położono dwie nitki rurociągu przez Morze Czarne (duże osiągnięcie techniczne, gdyż położono rury średnicy 813 mm - po raz pierwszy na takich głębokościach 2,2 kilometra) i rozpoczęto prace nad lądowymi odcinkami.
I tu zaczęły się problemy. Jedna z dwóch nitek gazociągu (łączny przesył 31,5 miliarda m3 gazu rocznie) jest bowiem dedykowana Turcji, gdzie ma dostarczać gaz, druga - to wyjście rosyjskiego gazu na Południową Europę. I tu właśnie zetknięto się z problemami, gdyż w Unii Europejskiej toczy się walka między zwolennikami rosyjskiego gazu i jego wrogami (do których zalicza się Polska). Na to nakłada się jeszcze polityka najważniejszej gospodarki europejskiej - Niemiec, o zdominowanie rynków energetycznych krajów słabszych, mniej rozwiniętych. Dlatego Niemcy nie ustępują na krok w sprawie Nord Stream, mimo huraganowego ognia zaporowego zza Atlantyku, jednak nie są zbyt przychylni, gdy inne państwa próbują zrobić to samo, czyli bezpośrednio połączyć się z tanimi źródłami rosyjskiego gazu. Dlatego nie powstał "Południowy Potok" (South Stream), który miał połączyć Rosję z południową Europą przez Bułgarię. Jednak siła potrzeb energetycznych jest przemożna. Do dostaw rosyjskiego gazu z Morza Czarnego chciały się przyłączyć zarówno Grecja, jak i Bułgaria. Oba te kraje były chętne tak do zabezpieczenia własnych potrzeb energetycznych, jak i pobierania opłat przesyłowych, a że to setki milionów dolarów rocznie, więc konkurowały o to, by tranzyt gazu biegł przez ich kraje.
Grecja przegrała tę konkurencję, naciski zewnętrzne były zbyt silne, pozycja negocjacyjna Aten zbyt słaba z powodu trwającego tam wciąż kryzysu, Gazprom wybrał więc drogę przez Bułgarię.
Grecji pozostała możliwość dołączenia się do rosyjskiego gazu, po ewenetualnym podłączeniu go do TAP, ciągnionego z Azerbejdżanu, o którą to możliwość starają się Rosjanie.
Atutem wybranej marszruty jest fakt, że rurociąg Bałkański, przesyłający dziś gaz z Rosji przez Ukrainę, może zacząć po prostu działać w trybie rewersowym, zaopatrując Bułgarię z Turcji. Jednak europejska odnoga TurkStream przesyła 15,75 mld m3 rocznie (połowa mocy polskiego Jamału), więc za dużo, jak na potrzeby Bułgarii, dlatego gaz trzeba było doprowadzić do zachodnich rynków. Drugą odnogę należało wybudować do Serbii.
Wybrana trasa obejmuje cztery kraje: Bułgarię i Serbię (gaz ma tam docierać od początku 2020 r.), Węgry (2021), później Słowację (2022). Gaz będzie także dochodził do Austrii, która stworzył środkowoeuropejski hub gazowy w Baumgarten.
Narzucone reguły unijne, wymagajace przetargów na moce przesyłowe, zostały wypełnione i w październiku 2018 r. operatorzy Węgier, Słowacji i Austrii wystawili na aukcję planowane inwestycje. Nabywcą był... Gazprom, który wykupił je na 7 lat. Serbia nie podlega takim wymogom, więc tam było prościej, ale w obu przypadkach cel został osiągnięty - zawarto długoterminowe kontrakty na przesył. Bez nich budowa rurociągu nie może się odbyć, podobnie zresztą jak przy polskiej strategii dywersyfikacji, czyli 25-letnich kontraktach na import LNG.
Wszystkie te kraje, które weszły we współpracę z Gazpromem, zapewnią sobie nieprzerwane dostawy gazu, natomiast najwięcej na tym straci Ukraina. Nie wydaje mi się, żeby gaz przestał przez nią płynąć, to dzisiaj politycznie nie do przyjęcia. Ale z pewnością ilości gazu tranzytowego znaczącą się zmniejszą, a co dużo ważniejsze, Kijów nie będzie mógł dowolnie dyktować taryf za przesył, tak jak to już próbował robić. Z pozycji monopolisty zejdzie do roli jednej z tras przesyłu i będzie musiał sie dostosować do europejskich reguł gry. A w nich wykorzystywanie swojej prozycji tranzytowej jest zabronione. Dlaczego Zachód miałby za to płacić? Głupi nie jest. Jak to mówi przysłowie: Czemuś taki głupi? Boś biedny. A czemu taki biedny? Boś głupi.
Komentarze