Zdaniem Szczęśniaka: Nie lecimy na ten księżyc, i słusznie...
Polska nie wsiadła na pokład europejskiej wyprawy na księżyc w celu ratowania globalnego klimatu ("Europa leci na Księżyc"). I słusznie, gdy bowiem przyjrzeć się dokładnie europejskiej strategii klimatycznej w jej realnym materialnym (a nie hasłowym) wymiarze, widać jasno że podstawą jest dążenie do wsparcia europejskiej gospodarki w globalnej konkurencji. Preferencje dla wysokorozwiniętych technologii, dla potężnych inwestycji kapitałowych w energetyce i generalnie dla kapitału prywatnego w konkurencji z dominującym dotychczas modelem państwowej własności.
Jednak ta strategia ma swoje słabe strony. Do globalnych kiedyś wrócimy, a dzisiaj skupmy się na tych wewnątrz-unijnych, gdyż dotyczą Polski, a jak wiadomo - bliższa koszula ciału. Strategia ta dotyka nas jako kraju o największych zasobach węgla i udziału energetyki na nim opartej. 85% udokumentowanych zasobów węgla kamiennego Unii leży w Polsce, więc Polska musi zrezygnować z jego eksploatacji i czerpania renty surowcowej, jaka przypada z posiadania cennych zasobów. Poza tym kopalnie są prawie całkowicie w rękach państwa więc ich zyski pozostają w kraju. Tutaj też tworzy się solidny kawałek wartości dodanej, wraz z miejscami pracy tak bezpośrednio, jak i wokół branży górniczej i energetycznej. To wszytko miałoby pójść do piachu.
Zmiana modelu energetycznego jest także kosztowna, a jej model jeszcze niedopracowany. Co najgorsze, na końcu wcale nie czekają nas ani niższe ceny ani wyższe standardy jakości energii. Wręcz przeciwnie, czeka nas system droższy i mniej stabilny, który musi być wspierany i zabezpieczany, i bez stabilnych źródeł na paliwach kopalnych się nie obejdzie.
Dodatkowo jest to zmiana priorytetu unijnego z podciągania zapóźnionych państw i regionów na popieranie liderów biznesu w priorytetowych branżach. Europa jest potentatem w urządzeniach służących efektywności energetycznej, przemysłu urządzeń ochrony środowiska. I to od bardzo dawna, jako ciekawostkę warto dodać, że technologie środowiskowe, lukratywny biznes krajów zachodnich, zawsze były sprawą strategiczną. Gdy NATO na początku lat 90. szukało sobie miejsca, David Abshire, ambasador USA w NATO proponował, by Sojusz zajął się koordynacją “transferu technologii ochrony środowiska na wschód”. Ten transfer tak sprytnie został przeprowadzony, że do dzisiaj w tych technologiach jesteśmy w lesie.
Obciążenia tego projektu dla Polski są ogromne, to widać nieuzbrojonym okiem, jednak nie ma porządnego opracowania wymiaru tych kosztów. Szacunki różnią się o rząd wielkości - od 400 do 4 tysięcy miliardów złotych. Czyli rzędu 20 do 200 procent polskiego PKB (oczywiście jest to koszt na kilkadziesiąt lat). Niestety, polski rząd ani sam nie przedstawia takich analiz, nie ma też obiektywnych i godnych zaufania ośrodków, które zrobiłyby to rzetelnie.
Nawet pomimo tego, rekompensaty przedstawiane przez Brukselę, są po prostu żenująco śmieszne. Po pierwsze nie ma poważnej oferty na stole. Unijny "fundusz sprawiedliwej transformacji" jest dopiero w przygotowaniu. Gdy mówi się o 100 miliardach euro, to są to pieniądze na 7 lat, przeznaczone dla całej Unii, z których ok. 30 mld ma być dla "biedniejszych krajów". Na dodatek nie ustalano jeszcze formuły przyznawania środków. Jednak już dzisiaj wiadomo, że będzie przeznaczony na wsparcie zielonej energii, pod warunkiem zapisania dla niej w przepisach jeszcze większych przywilejów i żelazne ich wprowadzanie w życie pod ścisłą kontrolą Brukseli.
Nie brzmi to zachęcająco, a jeśli dorzuca się na dodatek potężne kwoty kredytów z EIB, to już oczy otwierają się bardzo szeroko. Więc gdy Ursula von der Leyen mówi, że neutralność klimatyczną Unia musi osiągnąć "bez względu na koszty", wypada więc zapytać, kto te koszty ma ponieść? Widać przecież klarownie, że zachodnie technologie środowiskowe mają dostać kolejny rynek do sprzedaży swoich produktów (jak wcześniej zielona energia), a europejskie pieniądze zostaną nam pożyczone, żebyśmy sobie mogli kupić te drogie zabawki. Taki model to prosta droga do Trzeciego Świata, a nie do nadrabiania zaległości cywilizacyjnych wobec bogatej Europy. Zabawki droższe, produkty droższe, a kredyty trzeba spłacać. Jak żyć, panie Premierze?
I Premier Morawiecki udzielił słusznej odpowiedzi: Na razie nie wsiadamy na pokład europejskiej wyprawy kosmicznej, nie opłaca nam się to. Za pół roku kolejne starcie, a że pozycje negocjacyjne coraz słabsze, więc trzeba wykorzystać fakt, że rakieta odpalona, musi jednak czekać na jednego pasażera. A ten mówi: "tanio mnie nie weźmiecie".