Czy dopłacą nam przy tankowaniu?
Cały świat zakrzyknął: "Cena ropy spadła poniżej zera!". Nigdy coś takiego nie wydarzyło się w historii... To prawda, lecz zanim wyjaśnimy to zjawisko, przypomnijmy sobie, przecież już się z nim stykamy. W giełdowym obrocie energią, od wielu lat ceny coraz częściej nurkują poniżej zera, zmuszając tych, którzy trafili na złą pogodę, do dopłacania do kontraktu sprzedaży energii. Ujemne ceny wywoływane są zwykle przez chwilowy nadmiar energii z niesterowalnych źródeł, zbyt silny wiatr czy intensywne nasłonecznienie.
Strukturalną przyczyną spadku cen energii poniżej zera jest udział w wymianie energią na giełdach dwóch grup dostawców. Pierwsi to źródła klasyczne – paliwa kopalne, które mają żyć z rynku (będąc na dodatek przygniecione ciężarami rozmaitych certyfikatów i kosztów emisji). Drudzy to źródła odnawialne, OZE, które oprócz dochodów ze sprzedaży mają bardzo poważne zasilanie spoza rynku, konsumując różne feed-in-tariff czy inne "strike price". I choć koszty tych źródeł są znacznie wyższe, to operacyjne koszty nowej energii są bliskie zeru. Więc przy hojnym państwie, finansującym z zaplecza nową energię, ten uczestnik rynku może sobie pozwolić na ujemne ceny, niszcząc przy tym konkurenta. Dwa w jednym.
Uprzywilejowani dostawcy twierdzą, że ujemne ceny są wynikiem zbyt małej elastyczności konwencjonalnych źródeł. Bardzo ciekawe założenie: do niestabilności i niesterowalności zielonych źródeł ma się dostosować cała reszta. Ma być na tyle "elastyczna", że gdy wiaterek zawieje lub słoneczko zaświeci, ma w te pędy się dostosować i zamykać generację. Ale poza tym zapewnić odbiorcom stabilne dostawy energii, gdy wiatr nie wieje lub deszcz pada.
Ale wróćmy do naszych paliw... i pytania, czy będą nam na stacji dopłacać, gdy zatankujemy. Trzeba powiedzieć, całkiem przyjemna perspektywa. Niestety, zupełnie nierealna. Dlaczego?
Bo to nie o ceny ropy naftowej chodzi, a o notowania "papierowej ropy", czyli instrumentów pochodnych, derywatów (w tym przypadku futures) powiązanych w dość luźny sposób z samą ropą... Ale rzeczywiście, dzień 20 kwietnia 2020 roku wejdzie do annałów historii ropy i spekulacji nią. Nigdy się coś takiego nie zdarzyło - od 1983 r., gdy rozpoczęto obrót instrumentami pochodnymi na giełdzie w Chicago. Dla niektórych to wręcz Czarny Poniedziałek.
Spekulacja na ropie, to potężny globalny rynek, który działa 24 godziny na dobę (choć... jeszcze... nie działa w weekendy). Idealny dla wielkich i drobnych graczy, z ogromną ilością uczestników (choć najwięksi na nim dominują) i rozmaitością instrumentów. Jak wielka sala w amerykańskim kasynie, gdzie każdy sobie znajdzie odpowiedni stół lub jednorękiego bandytę, tak i tutaj. Można grać na czym tylko sobie wymarzysz.
Szczególnie derywatywy naftowe otwierają szeroko drzwi dla spekulacji. Huśta nimi bowiem strasznie - zmiany notowań i to na dużą skalę są częste, nie tak jak na innych, bardziej stabilnych rynkach. Można odnieść niezwykłe zyski na szybkim obstawianiu. Ale można też, jak w kasynie, przegrać jeszcze więcej. Szczególnie w czasie, gdy ropa naftowa - największy rynek towarowy świata, został przewrócony, wybity z dynamicznej równowagi globalnego łańcucha biznesowego, w którym wszystkie kółka i trybiki kręciły się z odpowiednią szybkością i we właściwym kierunku. Korona wirus wepchnął kij w szprychy - uwięził klientów (latających samolotami, jeżdżących samochodami). To, co wydawało się pewnikiem, że zawsze będzie popyt na paliwa, nagle okazało się nieprawdą. I to bardzo toksyczną.
A przecież gracze finansowi, spekulując na giełdzie, a już szczególnie grając na przeróżnych "instrumentach", kochają taką niestabilność, to dla nich źródło super-zarobku, bo przecież na nudnych, stabilnych i pewnych dostawach trudno coś zarobić. Więc w poniedziałek, 20 kwietnia, wydarzyło się to, co wydawało się nie do pomyślenia: cena ropy spadła poniżej zera. I to jak spadła! Kontrakty majowe na ropę West Texas Intermediate (WTI) o 2:24 po południu osiągnęły dno warte -40,32 dolara za baryłkę. Minus czterdziestu dolarów!
Dlaczego? Otóż z jednej strony mamy dramatyczny wręcz spadek popytu, a z drugiej wielką falę spekulacji. Tę falę zasilają całe oddziały nowych uczestników, którzy wiedzą z pewnością, czy wypadnie czarne czy czerwone, wiedzą że cena ropy "musi pójść w górę".
Oczywiście zostali rozegrani jak dzieci we mgle. Posłużyła do tego pewna sztuczka, drobny niuans, którym nikt z "czujących trend" żółtodziobów, w ogóle się nie przejmował. Otóż w kontraktach amerykańskich, jak się ich nie zroluje (zamieni na kolejne miesiące), ich posiadacz staje się właścicielem ropy, na którą opiewa kontrakt. Ale po co komu ropa w jakimś odległym magazynie w Oklahomie? Co z nią robić? Gdzie umieścić? Ile to kosztuje? Dużo kosztuje, więc spekulujący ropą w popłochu porzucali toksyczne kontrakty, czyli zobowiązania do objęcia tysięcy baryłek ropy. Nie po to się przecież obstawiali "wzrośnie / spadnie", żeby brudzić sobie ręce ropą.
Nikt nie chciał zostać z tym bagażem, a weterani rynku zacierali ręce w podziwie. Ci którzy zagapili się, a raczej biura maklerskie w ich imieniu, długo szukali kupujących, na końcu musieli słono dopłacić za odebranie ropy. Cena kontraktu spadła o prawie 60 dolarów, ponad 300%. To był piękny "long squeeze", czyli wyciskanie kupujących, którzy za żadne skarby nie chcieli tego, czym spekulowali.
Czasami rolnicy wylewają na ziemię mleko, którego nikt nie chce od nich kupić, ale ropy nie można nawet wylać do rowu.
Więc 20 kwietnia 2020 roku wejdzie do annałów historii ropy i spekulacji, ale nie będą wam dopłacać przy tankowaniu, niestety.
Komentarze