DuPont i farmer z Appalachów
Gdy pisałem o połączeniu dwóch ogromnych amerykańskich firm chemicznych, Dow i DuPont (Mariaż chemicznych gigantów), i pokazywałem, jak wielkie osiągnięcia w produkcji nowych substancji i stosowaniu ich w nowych, zmieniających nasze życie produktach (Nylon, jak chemia zmienia historię) wnosił koncern DuPont, nie spodziewałem się, że tak ciekawe i jednocześnie szokujące informacje o tej firmie ujrzą światło dzienne. Stało się tak dzięki amerykańskiemu prawnikowi, który poświęcił sprawie chemikaliów lidera innowacyjności dobre kilkanaście lat swej zawodowej aktywności.
Rzecz o kwasie perfluorooktanowym, skrócie PFOA, używanym przy produkcji powłok, dzisiaj klasyfikowanym jako „organiczny czynnik zanieczyszczający środowisko" oraz związek chemiczny, potencjalnie rakotwórczy, na dodatek bardzo trudny do wydalenia z ludzkiego organizmu. Użycie kwasu i jego soli wymagało np. nałożenie teflonu na powierzchnię metalu, aby w procesie łączenia zniwelować różnice cieplno-przewodnicze.
Ta ciekawa historia z głębokiej amerykańskiej prowincji zaczyna się, gdy Rob Bilott, pracujący dla renomowanej amerykańskiej kancelarii prawniczej Taft Stettinius & Hollister, obsługującej korporacje, otrzymał zlecenie od zwykłego farmera z Wirginii Zachodniej, hodującego w Appalachach bydło. Zaczęło ono chorować i zdychać po tym, jak DuPont wykupił kawałek ziemi obok niego i umieścił tam swoje odpady produkcyjne, głównie właśnie PFOA.
Firma kupiła 66 akrów ziemi w latach 80-tych, by składować tam odpady z fabryki w Parkersburg. Przez składowisko płynął potok, zasilający okoliczne tereny, gdzie pasły się krowy farmera. Po ulokowaniu odpadów, zaczęły one chorować i zdychać w męczarniach, a objawy były bardzo przerażające. Krew leciała im nozdrzami, skóra traciła sierść, zęby czerniały, organy wewnętrzne były zdeformowane i miały dziwny kolor. W dokumentach sprawy znalazł dziwny i nieznany my wtedy skrót PFOA. Po przyglądnięciu się sprawie zażądał od koncernu wszystkich informacji wewnętrznych na jej temat, Gdy spółka odmówiła, uzyskał nakaz sądowy i w efekcie otrzymał 110 tysięcy stron przeróżnych materiałów korporacyjnych, od e-maili do raportów z badań medycznych, które sięgały aż 50 lat wstecz. Gdy przekopał się przez nie, uporządkował chronologicznie i tematycznie, zobaczył obraz, który go przeraził.
Historia zaczęła się w 1951 r., gdy DuPont zaczął kupować od 3M tę substancję (określana jako C8), używając jej do produkcji teflonu. I choć nie figurowała ona na liście substancji niebezpiecznych, 3M zalecał spalanie jej lub utylizację w odpowiednich warunkach. Sam DuPont opracował instrukcję, zabraniającą jej zrzutów do wód powierzchniowych. Jednak pomimo tego przez dziesięciolecia spuszczał zużyty proszek do rzeki Ohio, przepływającej obok fabryki w Parkersburg. Na zakupionych terenach obok farmy krów zrzucono do stawów ponad 7 tysięcy ton PFOA. Spowodowało to przenikanie substancji do gruntu i wód powierzchniowych na terenach, zamieszkałych przez ponad 100 tysięcy ludzi.
Dużo wcześniej, bo w 1961 r. DuPont i 3M przeprowadziły wewnętrzne badania medyczne, wykazujące, że PFOA wywołuje powiększenie wątroby u szczurów i królików, a nawet psów. Cząsteczki tej substancji przyłączały się także do krwi i krążyły w całym organizmie. W 70-tych latach odkryto podwyższoną zawartość tej substancji u pracowników fabryki, a w 1981 r. 3M odkryło, że substancja wywołuje wady płodu u szczurów. W 1991 r. DuPont ustala stężenie dopuszczalne PFOA w wodzie pitnej na jedną cząsteczkę na miliard, odkrywając w badaniach, że zawartość w wodzie z lokalnych ujęć trzykrotnie przekracza te poziomy. Żadne z tych odkryć nie zostało ani przedstawione administracji rządowej czy stanowej ani nie podano ich do publicznej wiadomości. W 1993 r., gdy zastanawiano się nad zastąpieniem substancji przez bardziej bezpieczną, DuPont nie zdecydowa się na ten krok, produkty oparte na PFOA przynosiły bowiem corocznie miliard dolarów czystego zysku.
Lokując odpady koło farmy, koncern zbadał poziom substancji w wodzie i choć był on bardzo wysoki, jednak nie powiadomiono o tym farmera, a w raporcie przygotowanym z federalną Agencją ds. Środowiska 10 lat później, nic z wiedzy o działaniu substancji nie upubliczniono, przerzucając winę na farmera za „złe prowadzenie hodowli krów”.
Wewnętrzne dokumenty koncernu dostarczały wystarczająco dużo dowodów, by sprawę z powództwa farmera w 2000 roku załatwić jednym telefonem, po którym DuPont wziął wszystko na siebie. Farmer uzyskał odszkodowanie, jednak to dopiero początek sprawy, na ciąg dalszy zapraszam TUTAJ…
- - -
cała historia: The New York Times - The Lawyer Who Became DuPont’s Worst Nightmare