Co z tym Acronem?
Acron objął ponad 20% udziałów w Azotach. Wywołało to kolejną falę politycznych i medialnych trzęsień ziemi i takiego uniesienia, że trudno w tym hałasie usłyszeć własne myśli.

Generalnie jestem zwolennikiem polskiego kapitału, polskiego w znaczeniu polskich obywateli, polskiej siedziby oraz płacącego podatki i reinwestującego zyski w Polsce. Najlepiej bowiem dla nas jest, gdy cały łańcuch wartości, od pracy do zysków z inwestycji zostawał w Polsce i tutaj pracował. Widać to wtedy i w bogactwie kraju i w płacach pracowników i w mecenacie polskiej kultury i sztuki. Jednak nie tworzymy dzisiaj kapitału, wydajemy więcej niż wytwarzamy, rosną raczej długi niż kapitał inwestycyjny, który nie powstaje w takich ilościach, by mógł przejąć poważne i kapitałochłonne sektory przemysłowe, takie jak branża chemiczna czy naftowa.
Jeśli więc prywatyzacja to znaczy inwestorzy zagraniczni. I to właśnie jest pewien kłopot z Azotami i Acronem. Gdyż ciąg wydarzeń, który mieliśmy do czynienia przed „wrogim przejęciem”, ani obecne działania państwa („które nie istnieje” - jak mawia klasyk) – nie składają się w logiczną całość.
Dzisiejsza opozycja, gdy rządziła, nie upatrywała w chemii sektora strategicznego, gdzie własność państwowa musi być chroniona. Podobnie sądził i dzisiejszy rząd, gdy jeszcze w marcu 2012 planował sprzedaż akcji spółek chemicznych. Po pierwszy podejściu do inwestycji przez Mosze Kantora w styczniu 2013 r, Ministerstwo Skarbu zwiększyło swoje udziały w Grupie Azoty powyżej 45%, by po 3 miesiącach sprzedać swoje akcje (i to poniżej cen oferowanych przez Acron) zostawiając sobie jedynie 33%. Dzisiaj mówi się o „strategiczności” sektora, ale nie ma żadnych realnych kroków, które by to potwierdzały.
Mamy bowiem do czynienia z inwestorem, któremu zarzuca się jedno, że jest z Rosji. Argument bardzo slaby, jeśli przyjrzeć się postaci Mosze Kantora i jego interesom. To raczej rosyjski Żyd, który od 20 lat ma izraelskie obywatelstwo i ze Szwajcarii prowadzi światowe interesy. Jest też bardzo aktywnym działaczem europejskiej wspólnoty żydowskiej. Używał też tego argumentu w programie telewizyjnym, gdzie mówił, że polskie urazy wobec Rosji... to jeszcze, ale „dobrze, że to nie antysemityzm...” Biorąc udział w tym programie – powiedziałem wprost, że to nie jest elegancki argument. Jednak w tym krzyku „Ruskie idą!” takie wątpliwości giną w rozgrzanych do czerwoności emocjach.
Jest jednak poważniejszy problem. Widać jasno, że państwo ani nie zamierza, ani nie stać go na zachowanie wielkiej chemii w swoim portfelu. Musi też ją sprzedać, by zmniejszać stale rosnące zadłużenie. Jednak jego nie dają racjonalnej odpowiedzi na podstawowe pytanie: jeśli chce sprywatyzować, to dlaczego nie negocjuje pakietu korzystnego dla rozwoju polskiej chemii z tym, kto chce go kupić, czyli Acronem? A jeśli go z jakichś powodów nie życzy sobie takiego inwestora, dlaczego nie potraktuje go jako dźwigni na innych inwestorów? Oczywiście po to, żeby uzyskać od nich jak najlepsze warunki.
Przy tylu sprzecznych i rozdygotanych działaniach rodzi się podejrzenie, że nie chodzi ani o interesy Polski, ani o dobro przemysłu chemicznego. Być może kiedyś jakieś „przestępcze podsłuchy” rzucą światło na tę sprawę.